Raportuj komentarz

Gdy byłem na studiach, a było to już ponad 20 lat temu, miałem niewątpliwą przyjemność wędrować po Bieszczadach razem z Kolegami z koła fotografiki. Misia wyśledził nasz przewodnik i instruktor, mieliśmy go sfotografować z odległości ok. 200 metrów na leśnej polanie z teleobiektywem stałym o ogniskowej 400 dopiętym do Zenita. Tylko, że miś nie chodzi tam gdzie szlak prowadzi, tylko tam gdzie go nos wiedzie, stąd wylazł zupełnie nie tam, gdzie się go spodziewaliśmy i narobił nam strachu. Misiek niezbyt duży, tylko przystanął, popatrzył na nas przez moment i wlazł do lasu - bez większego pośpiechu. Co Wy byście zrobili w takiej sytuacji? My w każdym razie nie próbowaliśmy iść jego śladem. 50 metrów to długość całej krośnieńskiej ulicy Pawła z Krosna, więc to wcale nie tak blisko. Góry dziś to już nie to samo! Żeby zejść ze szlaku trzeba by chyba wypełnić tysiąc formularzy, a nie tak jak kiedyś, gdy telefoniczna zgoda zaprzyjaźnionego nadleśniczego wystarczała. Ale wtedy też my byliśmy inni - ostatnio na wycieczce z Olchowca na Baranie zebrałem pełną siatkę śmieci. Stare trepy, dżinsy i moro na grzbiecie to wystarczało, moja praktica B20, to już było coś! Teraz strój wędrowcy i sprzęt jaki zabieramy na szlaki często kosztuje, tyle co niezły używany samochód, ale jednak czy potrafimy na szlaku obserwować i słuchać, czy potrafimy szanować przyrodę i dbać o nią. Kiedyś nie było wstydu podnieść upuszczony papier, a teraz?