Dr Pelc przyznaje się do błędu, uważa jednak, że karę wymierzono pochopnie i zbyt surową. Zarówno w stosunku do niego, jak i dwóch instrumentariuszek. Ordynatora zwolniono z pracy dyscyplinarnie, a instrumentariuszki za porozumieniem stron.
Powodem do zwolnienia stała się operacja, która miała miejsce na początku marca. W jamie brzusznej pacjentki pozostawiono omyłkowo chustę chirurgiczną. Pacjentka była ogólnie w dobrym stanie i cały czas przebywała pod opieką szpitala. Pojawiały się jednak kolejne dolegliwości, ale żadne objawy, ani badania nie zwróciły uwagi ordynatora na to, że zespół operacyjny mógł pozostawić chustę. Kolejne formy leczenia przynosiły chwilową poprawę. Doktor Pelc nawet nie podejrzewał, że mógł pozostawić chustę, bo coś takiego nie przytrafiło mu się w ponad 30-teniej karierze.
– W czasie operacji, jak jest poważne krwawienie, nie zwracam uwagi na to, ile używam chust, liczy się ratowanie zdrowia i życia pacjentki – mówi Pelc, dodaje, że była to jedna z takich operacji. – Za liczenie sprzętu odpowiadają instrumentariuszki. Na końcu operacji informują mnie czy wszystko się zgadza. Tak było i w tym przypadku. Byłem przekonany, że mogę zamknąć jamę brzuszną – tłumaczy lekarz.
Na zdjęciu dr. Marek Pelc
– Tego typu błędy zdarzają się częściej na oddziałach chirurgicznych, gdzie częściej dochodzi do poważnych krwawień. Ktoś nawet wpadł na pomysł, by w chusty wszywać specjalną metalową nić. Dzięki temu jak tylko jest jakieś podejrzenie, robi się prześwietlenie i od razu widać, że w jamie brzusznej została chusta.
Przez prawie tydzień rozważano różne przyczyny dolegliwości. W końcu chustę znaleziono w czasie kolejnej operacji na oddziale chirurgicznym. Pacjentka przyjęła przeprosiny i całą sytuację ze zrozumieniem. – Nie miała żadnych pretensji do mnie czy do szpitala. – mówi Pelc. – Chcieliśmy te sprawę na spokojnie przemyśleć i wyjaśnić, ale ktoś „życzliwy” od razu doniósł dyrektorowi, że „chcemy coś ukryć”. Tymczasem formalnie mieliśmy czas do końca miesiąca, by złożyć dyrektorowi raport o reoperacji. Nie było mowy o żadnym ukrywaniu. Ordynator rozumie swój błąd, ma jednak zastrzeżenia, co do surowości kary i sposobu jej wymierzenia. – Można było np. zabronić mi wykonywania operacji do czasu wyjaśnienia sprawy i postawić przed sądem lekarskim. Ja to rozumiem.
Błąd na ginekologii był kwestią czasu?
Według pracowników oddziału, z którymi się kontaktowaliśmy, jakiś błąd był tylko kwestią czasu. Nasi rozmówcy prosili o zachowanie anonimowości, gdy mówili o niedociągnięciach organizacyjnych. – Błędy trwają od wielu miesięcy, ordynator wielokrotnie zgłaszał to dyrektorowi. Dyrektor o tym wie, ale nie reaguje – mówili.
Ich zdaniem chodzi o oszczędności kosztem bezpieczeństwa pacjentów. Bronią swoich koleżanek – instrumentariuszek. – W ogóle się nie dziwię, że mogła się pomylić – mówi nasza rozmówczyni. – Przy operacjach jedna z instrumentariuszek jest „lotna”, to znaczy, że w czasie operacji może być i jest, wzywana na inna salę, do innej operacji. – Te relację potwierdza Dr Pelc. – Niestety tak jest. Nie wykluczam, że to mogło być przyczyną w tym wypadku. Instrumentariuszek jest za mało, te kobiety są przepracowane, wielokrotnie widziałem jak się wręcz słaniały na nogach. Po ciężkiej operacji trzeba odpocząć psychicznie, nawet kilka godzin, a one nie miały takiej możliwości. Zwracałem wielokrotnie uwagę na różne błędy, ale jedyna odpowiedź była taka, że „jak sobie nie daje rady to mogę się zwolnić”.
Pracownicy bronią zwolnionego ordynatora. – Doktor Pelc był zawsze gotowy przyjechać na oddział, gdy zaszła taka potrzeba. Wykonywał najtrudniejsze operacje. Nam się zawsze dobrze z nim pracowało, osoby, które wypisują nieprzychylne komentarze o nim w Internecie, po prostu nie wiedzą jak wygląda praca na naszym oddziale.
„Nieprzemyślana decyzja”
Obecnie nie ma chętnych na objęcie stanowiska ordynatora. Dyrektor zwrócił się nawet do wojewody z wnioskiem o wygaszenie oddziałów, tłumacząc, że takie są przepisy. Wniosek jest niekompletny, dyrektor powinien wcześniej miedzy innymi zasięgnąć opinii Rady Społecznej Szpitala. Bogdan Józefowicz jest jedynym Radnym Krosna, który zasiada w Radzie Społecznej. – Czekamy na zebranie Rady Społecznej – mówi Józefowicz – Nie chciałbym komentować sytuacji dopóki nie zapoznamy się z nią dokładnie jako Rada Społeczna.
Związkowcy uważają decyzję dyrektora za niebezpieczną dla pacjentów i szpitala. Nie chcą przy tym wchodzić w kompetencje medyczne i oceniać samego ordynatora. Wojciech Wojnar przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w Wojewódzkim Szpitalu Podkarpackim w Krośnie wypowiada się w imieniu związku reprezentującego przedstawicieli wszystkich grup zawodowych w szpitalu:
- Dla nas jest to niepokojąca sytuacja. Już wcześniej otrzymaliśmy ustną informację, że planowane jest zwolnienie 90-100 osób. Wygaszenie, czyli w sumie zamknięcie, tych trzech oddziałów może doprowadzić do utraty pracy przez kolejne 80 osób. Głównym zadaniem szpitala jest ratowanie zdrowia i życia, ale nie zapominajmy, że jest to równocześnie największy w Krośnie zakład pracy, dający ludziom na chleb. Po wygaszeniu tych oddziałów szpital może stracić kontrakt i kolejne pieniądze. To może pociągnąć następne zwolnienia i straty dla całej placówki.
Lucyna Sznajder przewodnicząca Związku Pielęgniarek i Położnych. – Zwróciłam się na piśmie do dyrektora o wybór jak najniższej kary dla instrumentariuszek, chociaż nie należą one do naszego związku. Błąd był, nikt nie powie, że nie, ale podkreślałam, że jest to pierwsze ich uchybienie. Nie dostałam żadnej odpowiedzi – mówi pani Lucyna, po czym dodaje – w efekcie wygaszenia oddziału, pracę i środki do życia może stracić 86 osób do tego dochodzą ogromne straty finansowe dla szpitala, który nie będzie wykonywał świadczeń na tych oddziałach. Na tym ucierpią też pacjentki, które będą musiały dojeżdżać do Jasła lub Sanoka. A opieka nad noworodkami? Dzieci tuż po urodzeniu są w różnym stanie, a oddział podobnej klasy jak w Krośnie jest dopiero w Rzeszowie. Wygaszenie oddziałów oznaczać będzie na naszym terenie brak właściwej opieki nad kobietą po porodzie i nad dzieckiem – podsumowuje pani Lucyna.
Decyzję krytykuje także zwolniony dyscyplinarnie ordynator Marek Pelc. – Mamy powtórkę z zawirowań w czasie, gdy dyrektorem był pan Kocój. Wtedy odeszło troje moich doświadczonych współpracowników, którzy już nie wrócili do pracy w Krośnie.
Na zdjęciu były dyrektor Krośnieńskiego Szpitala - Mariusz Kocój
Teraz, gdy wreszcie udało się odbudować zespół, znowu mamy niepotrzebne zawirowania. Nie wiadomo jakie będą ich skutki.
Dyrektor komentuje krótko
Dyrektor szpitala, Mirosław Leśniewski, nie chce za wiele mówić o sprawie, jest jednak przekonany o swojej racji. – Moim zdaniem doszło do rażącego naruszenia obowiązków pracowniczych. Sprawa nie jest tak jasna i oczywista jak przedstawia to druga strona – mówi. – Ponieważ będzie to przedmiotem procesu, nie chcę przedstawiać wszystkiego, jestem gotów poddać moją ocenę pod weryfikacje sądu. Bardzo długo myślałem nad tą decyzją. Nie wolno mi jednak ujawnić teraz szczegółów dokumentacji medycznej.
Na zdjęciu obecny dyrektor Krośnieńskiego Szpitala, Mirosław Leśniewski
Jednocześnie Mirosław Leśniewski uspokaja, że wygaszanie oddziałów to absolutna ostateczność. Jednak musiał powiadomić o sytuacji wojewodę. Co jeśli nie znajdzie się nikt na miejsce ordynatora i dojdzie do wygaszenia oddziału? – W takim przypadku czas wygaszenia nie będzie stracony, wykorzystamy go na remont oddziału. Do wygaszenia oddziału na czas remontu i tak musiałoby wcześniej lub później dojść. – Podkreśla Mirosław Leśniewski. W ramach remontu oddział ma zostać unowocześniony tak by spełniać najnowsze normy – Powstaną np. dwuosobowe sale dla matek po porodzie z dziećmi, każda z osobną łazienką. Podkreślam jednak, że dokładam wszelkich starań by uniknąć wygaszania oddziału. – Mówi dyrektor, jednak nie zdradza żadnych szczegółów zasłaniając się tajemnicą negocjacji. - Nie chcę publicznie prać brudów szpitala, jestem zażenowany tym jak chętnie druga strona opowiada o swoich błędach. Mam nadzieję, że do wygaszania nie dojdzie i że oddział będzie normalnie pracować – podsumowuje dyrektor Leśniewski.
Piotr Dymiński
Foto: Piotr Dymiński, archiwum