Mieszkaniec amsterdamskiego domu spokojnej starości, Hendrik Groen, w krótkich, błyskotliwych wpisach komentuje rok ze swojego życia. Już na wstępie zaznacza, że chociaż jest osobą znaną z dobrego wychowania, na stronach dziennika wcale nie zamierza być poprawny. Właśnie tu nareszcie pokaże swoje prawdziwe oblicze! I słowa dotrzymuje. Nie ma dla niego tematów tabu, pisze bez cenzury, szczerze i otwarcie. O sobie i współmieszkańcach. O codzienności staruszków - jedzeniu, rozrywkach, najmodniejszych wózkach inwalidzkich, wizytach u wypalonego zawodowo protetyka. O sprawach poważnych - niedołężności, eutanazji, śmierci, samotności. I o miłości, którą przeżywa o pięćdziesiąt lat za późno. Oryginalne poczucie humoru Hendrika i jego zgryźliwość zachwyciły holenderskich czytelników i krytyków.
- Groen i problemy, z jakimi boryka się w domu starców, to coś równie fantastycznego, jak męki dorastania Adriana Mole’a - pisał "Zin". W precyzyjnych słowach autor dokonuje wiwisekcji stosunków panujących w domu opieki. Wzruszające i przezabawne zarazem - komentował "Leeuwarder Courant".
Holenderscy dziennikarze przeprowadzili śledztwo, próbując odkryć, kto tak naprawdę jest autorem błyskotliwego dziennika. Prawdziwy mieszkaniec domu starców? A może ktoś znacznie młodszy? Niewiele udało się ustalić. Jedyne, co wiadomo o Hendriku Groenie, to to, że zanim ukazała się książka, swoje zapiski publikował w formie bloga na stronie internetowej "Torpedo Magazine". Potem pojawiła się propozycja Wydawnictwa Meulenhoff, by wydać dziennik drukiem. Książka błyskawicznie stała się hitem, przedmiotem recenzji i tematem dyskusji w mediach. Holenderska telewizja rozpoczęła już pracę nad serialową wersją – ma powstać sitcom nawiązujący do brytyjskiego "The Office". W styczniu tego roku do księgarń trafiła druga część diariusza. Mimo sukcesu sam Groen nigdy nie pokazał się publicznie.
O swojej książce mówi tylko, że "ani jedno zdanie nie jest kłamstwem, chociaż nie każde słowo jest prawdziwe".
Wciąż rośnie lista krajów, które szykują tłumaczenia książki na kolejne języki. Międzynarodowy zasięg sprawia, że "Małe eksperymenty ze szczęściem" dołączają do grona kultowych dzienników ostatnich dekad. Lata 80. należały do Adriana Mole’a. Zwariowanego, nieco introwertycznego nastolatka, który za sprawą specyficznego poczucia humoru przeszedł do historii literatury jako autor gorzko-słodkiego pamiętnika czasów dojrzewania. Znienawidzone pryszcze, niespodziewane erekcje, drwiące uwagi kolegów i upierdliwi rodzice. Oto jak widział świat. Dziesięć lat później miliony czytelniczek trzymały kciuki za Bridget Jones - najbardziej nierozsądną, nielogiczną i nieidealną Angielkę po trzydziestce. Kobietę tak niedoskonałą, że prawdziwszą już by być nie mogła.
Prawie 35 lat od premiery sekretnych zapisków Mole’a i 20 lat po Bridget Jones przychodzi czas Hendrika Groena. Osiemdziesięciotrzylatka, który w domu spokojnej starości zakłada stowarzyszenie Sta-Ży (Stary, ale Jeszcze Żywy), jest inicjatorem ośrodkowej afery WikiLeaks, kupuje swój pierwszy skuter i, jak stwierdza już na początku dziennika, nie lubi staruszków - całego tego dreptania z balkonikami, zniecierpliwienia bez powodu, wiecznego narzekania, ciasteczek do herbaty, wzdychania i stękania. Przygotujcie się na jazdę bez trzymanki.
ap | Go Culture