Skład zespołu liczył cztery osoby: Paweł i Krystian z Krosna, Tomek z Lublina oraz Tomek z Gdyni. Zebraliśmy się całą czwórką w Krośnie i wieczorną porą wyruszyliśmy przemierzając po drodze Słowację, Węgry, Słowenię, Włochy a następnie tunelem pod Mont Blanc docierając do Francji. Gdy dotarliśmy do Chamonix, to rozglądnęliśmy się za noclegiem, jednak nic tam nie zastaliśmy. Następnie podjechaliśmy do miasteczka Les Houches oraz rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę ku górze Mont Blanc.
Tego dnia nie mieliśmy konkretnego celu, ponieważ wstępnie zakładaliśmy, że pierwszy nocleg będziemy mieli jeszcze na dole w miasteczku, a dopiero kolejnego poranka wyruszymy w kierunku Mont Blanc. Nie znaleźliśmy odpowiedniego pensjonatu, także wzięliśmy wszystkie niezbędne bagaże z samochodu i po nieprzespanej nocy jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w górę.
Niosąc ciężkie plecaki dochodzimy do wygodnego miejsca na rozbicie namiotów obok chatki Baraque Forestiere des Arandellys (1757m) i tutaj spędzamy pierwszą noc. Po rozbiciu namiotów zjedliśmy kolację oraz wykorzystaliśmy resztki wody, niestety nie było tam w okolicy strumyka skąd moglibyśmy uzupełnić zapasy. Wysokość, na której spędziliśmy pierwszą noc, była zbyt niska, aby mieć w okolicy śnieg, który moglibyśmy stopić uzyskując wodę.
Niedziela
Wstajemy rano, w powietrzu unosi się dźwięk bicia dzwonów kościelnych. Składamy namioty, pakujemy plecaki i wyruszamy w górę. Pierwsze metry idziemy jeszcze lasem, następnie wychodzimy ponad poziom drzew, zbliżając się do stacji kolejki na wysokości (2077 m). Obok wspomnianej stacji spotkaliśmy pierwszych ludzi tego dnia schodzących w dół, którym zadaliśmy pytanie gdzie można w okolicy znaleźć wodę. Napotkana dwójka Francuzów odpowiedziała, że po drodze nic nie ma, najbliższe miejsce z którego będziemy mogli uzyskać wodę jest na wysokości (2372 m) przy ostatniej stacji Tramway du Mont Blanc.
Po chwili przyjechała kolejka po torach zębatych mijając tą stację, a za kolejką poszliśmy tą samą trasą w górę wzdłuż torów. Panorama z tego miejsca wyglądała coraz bardziej efektownie, nad dolinami była dobra widoczność, pozwalająca na obserwacje miejsc oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów. Patrząc w górę było widać część masywu Mont Blanc odsłoniętego, a reszta była w chmurach. Trasa kolejki w zdecydowanej większości biegnie po zboczu na otwartej przestrzeni pomiędzy skalną ścianą z lewej strony i urwiskiem z prawej, jedynie pod końcem trasy przejeżdżając przez dwa krótkie tunele. Gdy dotarliśmy do stacji Nid D’Aigle, podeszliśmy do osoby pracującej w sklepiku, która powiedziała nam, abyśmy dali puste butelki, które nam je uzupełni wodą. Po chwili przyjechała kolejka z której wyszło kilkadziesiąt osób, dla niektórych z nich to był koniec wycieczki, ponieważ wjechali tylko, aby móc podziwiać masyw Mont Blanc z dołu, a dla drugiej części osób był to dopiero początek wyprawy, którzy za postawiony cel mieli zdobycie szczytu Mont Blanc.
Po uzupełnieniu płynów i zjedzeniu niewielkiego posiłku pniemy się w kierunku schroniska Refuge de Tete Rousse 3167 m n.p.m. Od tego miejsca poprawia się sposób oznaczenia szlaku, ponieważ dopiero od stacji Nid D’Aigle tak naprawdę pojawia się ruch turystów. Kamienie są często znakowane czerwoną farbą. Na szlaku przebiegającym z Nid D’Aigle do Tete Rousse napotykamy kilkadziesiąt kozic górskich i koziorożców alpejskich. Charakterystyczne dla tamtego terenu kozice oraz koziorożce są w pełni oswojone z widokiem człowieka. Do schroniska Tete Rousse docieramy popołudniowymi godzinami. Z tego miejsca udajemy się na pole namiotowe, które znajduje się tuż nad schroniskiem. Na polu namiotowym jest rozbitych około 20 namiotów. Jest to ostatnie miejsce, gdzie można legalnie biwakować - wyżej jest to już zabronione. Kara za rozłożenie namiotu w nieodpowiednim miejscu wynosi od 1200 do 6000 euro. Informacje są przedstawione w kilku językach, m.in. po Polsku.
Poniedziałek
Wstaliśmy o 6:00 rano, wyszedłem przed namiot, popatrzyłem w kierunku Grand Couloir, potocznie zwanym Kuluarem Śmierci i zobaczyłem światła czołówek różnych zespołów, niektórzy byli jeszcze przed kuluarem, a druga część miała ten najniebezpieczniejszy odcinek drogi z Tete Rousse do schroniska l’Aiguille du Gouter już za sobą. Początkowy odcinek trasy zaplanowanej na ten dzień przeszliśmy po śniegu, następnie docierając po skałach do Grand Couloir, w angielskiej literaturze zwanym Rolling Stones. Wspomniany kuluar to 700-metrowa stroma rynna, z której spadają lawiny kamienne z dużą prędkością. Lawiny kamienne można było wyraźnie usłyszeć i zobaczyć kilkaset metrów od samego zdarzenia, w dniu poprzednim obserwowaliśmy z pola namiotowego samoczynnie wywoływane lawiny kamienne, aby wiedzieć z czym nam przyjdzie się zmierzyć w poniedziałek. W dniu w którym dotarliśmy do kuluaru, sam kuluar był bardzo niełaskawy dla wszystkich, którzy chcieli go w tym dniu przekroczyć. Co około 3, 4 minuty było słychać krzyki ludzi, ostrzegających przed spadającymi kamieniami. Należało przeczekać, aż bombardujące kamienie przelecą i następnie szybko przebiegnąć kilkadziesiąt metrów po sypkim kamienistym podłożu, aż wskoczy się na półkę skalną po drugiej stronie kuluaru, na której można było już się czuć bezpiecznie. Po drugiej stronie Grand Couloir natknęliśmy się na francuskich dziennikarzy, którzy przygotowywali reportaż z wejścia na Mont Blanc.
Gdy weszliśmy do schroniska Gouter 3817 m n.p.m., dwójka kolegów zaczęła odczuwać pierwsze objawy choroby wysokościowej. Postanowiliśmy, że wszyscy zamówimy sobie ciepły posiłek. Mieliśmy zamiar zostać w schronisku i spędzić tutaj noc. W związku z tym stwierdziłem wraz z Tomkiem R., który do tej pory dobrze się czuł, że rozsądnie byłoby podejść jeszcze 300 metrów wyżej, pooddychać rzadszym powietrzem w celu przyspieszenia aklimatyzacji oraz następnie zejść znów do schroniska Gouter (3817m), spędzając tutaj noc. Pozostała dwójka stwierdziła, że nie będą ruszali się już stąd, ponieważ za słabo się czują. Związałem się liną z Tomkiem R., oraz poszedłem przodem przemierzając lodowiec w kierunku szczytu Dome du Gouter (4304m). Zgodnie z założeniami mieliśmy podejść ok. 300 metrów, więc odczytaliśmy wysokość z GPS-a i z 4120 m n.p.m. zawróciliśmy do schroniska. Przyszliśmy do znajomych i jak się okazało, Krystian oraz Tomek M. zdążyli już się przez ten czas zregenerować. Powiedzieli nam jednak, że nie ma już wolnych miejsc w schronisku. Przy zaistniałej sytuacji stwierdziliśmy, że pasuje jeszcze tego samego dnia podejść do schronu Vallot 4362 m n.p.m. Wiedzieliśmy że dzień wcześniej w tym schronie spało dwudziestu Polaków, także nie mieliśmy pewności, czy nie będzie przepełniony i czy nie pójdziemy na darmo.
Zdecydowaliśmy jednak, że jeszcze tego samego dnia opuścimy schronisko Gouter (3817m) i wyruszymy do Vallota (4362m). Najgorzej tą informację zniósł Tomek R., który o ile dobrze się czuł wraz ze mną po przedpołudniowej wspinaczce z Tete Rousse do Goutera, to o tyle teraz po tym naszym wspólnym zejściu z 4120 m czuł się już słabo, miał mdłości, brak apetytu, ból głowy oraz podniesioną temperaturę ciała. Krystian oraz Tomek M., którzy 2, 3 godziny wcześniej nie mieli siły wychodzić na (4120 m), teraz odżyli i też chcieli jeszcze tego samego dnia wyruszyć do schronu Vallot (4362 m). Mieliśmy kolejne ponad 500-metrowe przewyższenie do pokonania, do schronu Vallot dotarliśmy o zmroku ok. godziny 21:00. Trzeba było się wspiąć po lodowcu na Dome du Gouter 4304 m n.p.m. Z Dome du Router trzeba było zejść 100 metrów niżej pokonując przełęcz Col du Dome, aby następnie wspiąć się 150 m do schronu.
Wtorek
W nocy z poniedziałku na wtorek panował tam bardzo silny wiatr, po sprawdzeniu pogody za pomocą telefonu na Internecie okazało się, że wiatr wieje z prędkością 120 km/h. W schronie było zimno. Nad ranem około 9:00 wiatr był nadal silny - wynosił o tej godzinie ok. 100 km/h, jednak były optymistyczne prognozy i wieczorem miał wiać z szybkością 60 km/h, a w dniu kolejnym miało być już prawie bezwietrznie, ok. 10-15 km/h. O godzinie 16-tej wiatr faktycznie osłabł do ok. 50-60 km/h. Zapadła decyzja że atakujemy szczyt teraz, nie czekając do jutra. Spytałem się Tomka R., czy rusza z nami. Odpowiedział że tak. Zaczęliśmy się zbierać, odpowiednio ubierać itd. Byliśmy już prawie gotowi do wyjścia, jednak zobaczyłem, że Tomek R. siedzi podparty o ścianę. Spytałem się go jak się czuje, tym razem jednak odpowiedział, że się gorzej poczuł i nie da rady iść. Wstał na chwilę, ale jak powiedział nie miał siły ubrać kurtki w związku z czym siadł i już więcej nie wstawał tego dnia. Choroba wysokościowa nie pozwoliła mu normalnie funkcjonować, następnie wszedł do śpiwora i poszedł spać.
Na atak szczytowy wybraliśmy się w kilka zespołów o podobnej godzinie. Większość poszła „na lekko”, więc my również nie wiązaliśmy się liną na tym odcinku. Poszliśmy każdy swoim indywidualnym, optymalnym tempem, aby nikogo nie pospieszać, ani nie zwalniać. Ja poszedłem szybciej od znajomych z mojego zespołu, aby nie marznąć. Na szczyt wszedłem wraz z jednym kolegą z innego zespołu, na początku byliśmy tylko we dwójkę na szczycie Mont Blanc. Zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia, stojąc na Dachu Europy, na szczycie Mont Blanc, który przyjmuje również nazwę Białej Góry oraz Białej Damy i podziwiając panoramę z tego miejsca. Następnie pojawiały się kolejne osoby na szczycie, co prawda naszych zespołów nie było jeszcze widać, ale na szczycie było już kilka osób.
Po zebraniu odpowiedniej ilości materiału pamiątkowego w postaci zdjęć, decydujemy się zejść ponownie do schronu Vallot. Podczas zejścia zachowujemy koncentrację na wąskich graniach i stromych stokach, ponieważ zdobycie szczytu to dopiero połowa sukcesu. Po drodze zatrzymujemy się przy swoich zespołach, dopytując, jak się czują, jaką rezerwę sił mają oraz jak im się oddycha. Na wysokości 4810 m n.p.m. ciśnienie wynosi już tylko 410 mmHg, czyli mamy o 45% mniej cząsteczek tlenu w powietrzu, niż byśmy oddychali przebywając nad morzem. Następnie po krótkiej rozmowie schodzimy w dół, a oni kontynuują wspinaczkę ku szczytu Białej Góry. Po przyjściu do schronu Vallot zauważam że jest bardzo zatłoczony. Nie było miejsca aby cokolwiek ugotować, czy nawet stopić śnieg, przygotowując wodę. Wody na takiej wysokości powinno się pić dużo, aby się nie odwodnić.
Środa
W dniu tym pogoda pokryła się z wcześniejszymi prognozami - bardzo przyjazna i od wczesnych godzin rozpoczęły się ataki szczytowe. Rano spytałem Tomka R., jak się czuje, jedynego z naszej czwórki który nie stanął na szczycie Mont Blanc, odpowiedział „w miarę”. Spytałem się czy jest w stanie schodzić. Powiedział, że zastanawiał się przez chwilę, czy nie podjąć próby zdobycia szczytu Mont Blanc. Następnie jednak stwierdził, że nie czuje się na siłach i samemu doszedł do wniosku, że góra nie ucieknie. Nie tym razem, to kolejnym razem stanie na szczycie.
Najsłabiej z naszej czwórki czuł się Tomek R., stwierdziłem że zwiążę się z nim liną podczas zejścia do schroniska Gouter. Linę mieliśmy długą, miała 60-metrów, nawinąłem na siebie większość liny, aby ją skrócić oraz aby odciążyć Tomka. Krystian powiedział, że będzie szedł powoli swoim tempem, ale nie będzie się wiązał. Gdy schodziliśmy w dół to Tomek był z przodu, a ja na końcu liny. W przypadku zasłabnięcia lub przewrotunie poleciałby w dół, tylko lina naprężyłaby się, a ja bym go wyhamował. Była to bardzo dobra decyzja, ponieważ podczas zejścia wielokrotnie się potykał, nogi mu się uginały oraz wywracał się. Pod wpływem zmniejszonego ciśnienia atmosferycznego u niektórych ludzi błędnik nie pracuje poprawnie i stwarza problemy z zachowaniem równowagi podczas marszu. Udało się w taki sposób zejść do schroniska Gouter. Dopiero przy schronisku rozwiązaliśmy linę i weszliśmy do środka. Tutaj zjedliśmy gorący posiłek oraz ruszyliśmy w dalszą drogę aż do Tete Rousse, obok którego mieliśmy rozbity namiot. Po drodze przyszło nam zmierzyć się ponownie z Grand Couloir, jednak tym razem był bardzo spokojny i lawiny kamienne były w tym dniu zjawiskiem sporadycznym.
Czwartek
Na ten dzień nie mieliśmy zaplanowanych już żadnych podejść w górę, tylko by dostać się do miasteczka Les Houches, w którym mieliśmy pozostawiony samochód. Po pobudce złożyliśmy namioty, spakowaliśmy plecaki oraz znów część rzeczy trzeba było podwiązać do plecaków, które nie zmieściły się do środka. W dniu tym mieliśmy ładną pogodę przy praktycznie bezchmurnym niebie. Dotarliśmy do miasteczka Les Houches, a następnie udaliśmy się na parking na którym zostawiliśmy samochód. Spojrzeliśmy ostatni raz z francuskiej strony na masyw Mont Blanc oraz rozpoczęliśmy drogę powrotną w kierunku Polski.
Dziękujemy naszym sponsorom: Brubeck, EuroGym, Fuup, Merkury Market, TermoAktywnie.
Relacjonował Paweł Ciuba
Fot. archiwum