- Wszystkie działania, jakie się przeprowadza, mają wpływ na epidemię. Czy da się przeprowadzić wybory? To zależy od determinacji tych, którzy chcą, ale też tych, którzy nie chcą - powiedział profesor.
Dodał, że w ogóle wszelkie zbiorowiska ludzkie mają to do siebie, że sprzyjają rozszerzaniu się epidemii.
- Można oczywiście zorganizować je tak, że tylko pewna określona grupa będzie narażona, ale nie wiem, jak będą wyglądały wtedy inne standardy, bo to jest wypadkowa standardów politycznych, zdrowotnych - zauważył.
Jego zdaniem, jeżeli wybory "angażują chociaż małą grupę osób, która będzie narażona, to nie ma to sensu".
Profesor pytany był również o zasadność organizowania matur. Odparł, że zebranie grupy ludzi, nawet przy przestrzeganiu zasad, jest pewnym zwiększeniem zagrożenia i tutaj też trzeba zachować pewną logikę. - Jak zabraniamy wychodzenia na spacery, to zabraniamy wychodzenia na matury - wyjaśnił.
Jednocześnie wirusolog ocenił, że Polska na razie znajduje się poniżej średniej światowej we wszystkich parametrach i z krajów europejskich epidemia rozwija się u nas wolniej.
- To spłaszczenie jest wyraźnie widoczne. Chociaż są odbicia. Poprzednia niedziela, nie ta ostatnia, znalazła odbicie we wzroście zachorowań, to widać wyraźnie, jeśli ktoś analizuje. To odbija się mniej więcej 5-6 dni później - wytłumaczył.
Zauważył, że dopóki nie ma wygaszenia zachorowań w innych krajach, to w Polsce będziemy mieć ich wzrost. - Na Ukrainie dopiero się zaczyna - dodał.
Jego zdaniem ocena tego, czy obostrzenia wprowadzane przez rząd przyniosły skutek, możliwa będzie za tydzień. Według niego jest prawdopodobne, że do szczytu zachorowań dojdzie w Polsce na przełomie kwietnia i maja, czyli dwa, trzy tygodnie po apogeum we wschodnich landach niemieckich i w Czechach.
- Niemcy przewidują, że szczyt będą mieli za dwa tygodnie, my będziemy mieli opóźnienie w stosunku do nich o kolejne dwa tygodnie - powiedział.
Profesor wskazał też na to, że Włosi niekonsekwentnie reagowali na poszczególne etapy epidemii i doprowadzili do kumulacji zachorowań, "czego my staramy się za wszelką cenę unikać".
Odpowiadając na zarzut, że w Polsce przeprowadza się za mało testów wykrywających SARS-CoV-2, stwierdził, że wykonywanie ich u osób zdrowych, również tych na kwarantannie, mija się z celem, bo według metodologii badań test ma sens w drugim dniu po wystąpienia objawów, wtedy jest szansa wykrycia wirusa.
- Jeśli nie ma objawów, test będzie ujemny. Jest to w pewien sposób marnotrawienie testów i pracy ludzkiej - podsumował.
(PAP), red.