Ma pani spory apetyt na życie?
- Wie pani, czasem mam wrażenie, że to raczej życie mnie pochłania. Nie wiem zatem kto, kogo je. Nigdy nie byłam w tak komfortowej sytuacji, że mogłam sobie wybierać, co chcę w życiu robić. Jestem bardzo leniwa i pracowita zarazem. Wbrew pozorom, te dwie cechy tak całkiem się nie wykluczają. Jak pracuję, to nie zawsze robię to, co chcę, bo nigdy nie miałam komfortu odrzucania pewnych ról, ponieważ miałam na utrzymaniu dzieci, które trzeba było nakarmić, wykształcić.
Ludzie jednak sądzą, że praca aktora jest łatwa, lekka i przyjemna.
- Praca aktora filmowego na pewno jest bardzo efektowna. Kiedy widz ogląda film wydaje mu się, że wszystko powstało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Widząc efekt końcowy nie zastanawia się nad tym, ile wysiłku kosztowało mnie zagranie danej sceny, ile godzin spędziłam na przymierzaniu kapeluszy, sukienek, rękawiczek. Pilnowałam, żeby dzieci były czasem ze mną na planie, bo chciałam, żeby wiedziały, że ten film, który oglądają w telewizji czy w kinie, to noce, tygodnie, miesiące spędzone przed kamerą.
Czas ciężkiej pracy.
Mówią, że ambicja bywa pułapką dla kobiet?
- Zawsze. I nie tylko dla kobiet. Dla wszystkich. Jest takie mądre powiedzenie: Każdy dostaje w życiu to, na czym mu najmniej zależy. Święta prawda! Uważam, że zarówno w miłości, przyjaźni, jak i w stosunkach rodzic - dziecko nie można okazywać, jak bardzo nam na kimś zależy. Jeśli się zdradzimy i uzewnętrznimy ten fakt, nasz partner czy dziecko będą nam wchodzić na głowię. Nie możemy na to pozwolić.
Starość? Chyba w ogóle pani nie dotyczy, a jeśli tak, to jedynie w tzw. wydaniu luksusowym. Emanuje pani wspaniałą dojrzałością kobiety spełnionej, szczęśliwej, zadowolonej z życia.
- Starość, jak dla mnie, jest tylko i wyłącznie określeniem ściśle medycznym. Kojarzy mi się z osteoporozą, sztuczną szczęką, balkonikiem, niedołężnością. A my chyba nie o tym? (śmiech).
Oczywiście, że nie. Miałam na myśli pani świetny wygląd, doskonałą formę.
- Nie przywiązuję do swojego wyglądu wielkiej wagi. Każdy wiek ma swoje plusy. Młodzi ludzie nie mogą w to uwierzyć. Odpowiadając jednak na pani pytanie, jak zachować doskonałą formę, mówię jak zawsze: cały czas pracuję nad swoją dyspozycyjnością. Muszę ciągle uczyć się nowych rzeczy, np. pisania na komputerze, choć nie ukrywam, że mam jeszcze spore opory pokoleniowe, przejawiające się w przekonaniu, że nie można np. wyrzucać starych rzeczy, bo mogą się przydać, bo da się je naprawić. Nie ma sensu kupować czegoś nowego. Poza tym kocham ludzi. Ludzie mnie naprawdę interesują. Często zastanawiam się, dlaczego dokonują takich, a nie innych wyborów, dlaczego z czegoś rezygnują, jak układają swoje stosunki z dziećmi. Nie zawsze kłapię dziobem i mówię swoją opinię na dany temat, bo bywa ona bardzo radykalna, ale interesuje mnie to.
Każdy wiek rządzi się swoimi prawami. Czy nie drażnią panią pewne ograniczenia związane z wiekiem? Czy jest pani zdolna wykroczyć poza nie?
- Chodzi na przykład o to, że już nie pobiegnę do autobusu? Nie jeżdżę autobusami. Miałam wuja, który mawiał: Dama nigdy się nie spieszy.
No właśnie. Media już dawno temu przypięły pani etykietę damy. Uwiera panią to określenie?
- Nic mnie nie uwiera, bo to nieprawda (śmiech).
Jak to nieprawda? Przecież cały czas funkcjonuje pani w świadomości Polaków jako dama?
- Z pewnością wynika to z charakteru ról, jakie grałam. Gdybym grała sklepikarkę, nie byłabym damą. A tak: kominek, pawie albo strusie pióro we włosach, wachlarz, kanapa. Każdy mnie z tym kojarzy. Być może jest też jakaś potrzeba społeczna na posiadanie takiej damy. Nie wiem.
Jest pani także postrzegana jako silna kobieta, która doskonale sobie radzi z przeciwnościami losu. Zdarza się jednak pani czasem okazywać swoje słabości?
- Nie. Nigdy. Nie mam potrzeby uzewnętrzniania się, mówienia np., że coś mnie boli, bo uważam, że to niczego nie zmieni. Jestem przeciwna grzebaniu we własnych problemach. Moim zdaniem teoria, że należy ze sobą dużo rozmawiać, brać problemy pod lupę, jest błędna.
Zabiega pani o ludzi, o ich sympatię?
- Nie muszę. Na każdym kroku spotyka mnie mnóstwo sympatii od osób, których nawet nie znam, nie wiem, kim są. Uwielbiam ludzi, staram się ich zawsze nobilitować, dostrzegać ich problemy, zmartwienia. Podbudować w nich poczucie własnej wartości. I to się zawsze sprawdza!
Czym jest miłość?
- Strasznym obciążeniem. Moja mama powiedziała mi kiedyś: Tylko jednej rzeczy bałam się w swoim życiu - wielkiej miłości. Można na to tak patrzeć. Bo wielka miłości, to zazwyczaj nieszczęśliwa miłość. Miłość, która potrafi nasze życie zupełnie wykrzywić, wywrócić do góry nogami.
Ma Pani na swoim koncie trzy małżeństwa. Jak to jest, kiedy kończy się miłość?
- A co ma wspólnego małżeństwo z miłością?
Zazwyczaj zawieramy związek małżeński, bo kogoś kochamy.
- Czasami. Owszem, miłość to rodzaj wspaniałego partnerstwa, rodzaj zaraźliwej choroby, ale żeby trwała, rozwijała się, muszą dbać o to dwie osoby. Codziennie, 24 godziny na dobę. A o to dziś trudno.
Jest taki fragment w pani książce Nie wszystko jest na sprzedaż, gdzie pani stwierdza: Nigdy w życiu nie próbowałam polegać na mężczyznach. Lubię zależeć wyłącznie od siebie. Staram się mieć do wszystkiego odpowiedni dystans. Do miłości również. W gruncie rzeczy wiem, że mogę liczyć tylko na siebie i to mi odpowiada. Mocne wyznanie.
- Lubię być niezależna, samodzielna, mieć jasne stosunki z ludźmi. Dlaczego mam polegać na mężczyźnie, skoro jest równouprawnienie, skoro my, kobiety, walczymy o parytety?! Kobieta jest spełniona w momencie, gdy urodzi dziecko. A mężczyzna?
W jednym z wywiadów powiedziała pani, że samotność z wyboru jest największym luksusem kobiety?
- No jasne. Oczywiście nie wtedy, gdy panią facet opuści i nie chce mieć z panią nic wspólnego, ale gdy pani sama dokona takiego wyboru. Ja zawsze chciałam być niezależna od mężczyzny, zwłaszcza finansowo. Potrzebuję tego.
A czy któryś z pani partnerów próbował kiedykolwiek zawładnąć panią? Była pani niewolnicą w miłości?
- Były kiedyś takie śmieszne podrygi gnijącej ostrygi, ale im nie wyszło. Nie dałam się. Mam za silny charakter.
W życiu bywa, łatwo stracić orientację i wejść na grząski grunt, a w konsekwencji popełnić błąd. Czy często naginała pani swoją moralność? Ma pani mocny kręgosłup moralny?
- Zawsze byłam awanturnicą, ale w ramach własnej odpowiedzialności za to. Flirtowałam, poznawałam fantastycznych ludzi, starałam się, żeby moje życie było kolorowe. Nigdy jednak nie naginałam zasad.
Kiedyś świat wyglądał zupełnie inaczej. Ludzie żyli skromniej, nie wymagali aż tyle od siebie i świata. Dziś trwa wyścig szczurów, ludzie zakosztowali luksusu, chcą mieć coraz lepsze domy, wakacje, samochody. Do tego dochodzi presja młodości, bycia w świetnej formie niezależnie od wieku. Ludzie żyją obok siebie. Jak się pani odnajduje w dzisiejszej rzeczywistości?
- Powtórzę, na pewno kiedyś żyło się inaczej. Ograniczenia związane z tym, co możemy kupić, gdzie pojechać i ile zarobić, wpływały na wartościowanie naszych pragnień i naszych najbliższych, przyjaciół. Kiedyś moje córki powiedziały do mnie: Mamo, my ci zazdrościmy tej twojej młodości, kiedy każdy najmniejszy drobiazg był przyjemnością. To prawda. Nigdy nie zapomnę uczucia szczęścia, które wypełniało mnie, kiedy miałam 12 lat i moja ciocia z Ameryki przywiozła mi 6 ołówków w różnych kolorach i na każdym z nich napisane było Beata Tyszkiewicz złotymi literami. Dziś każdy może sobie sprawić kubek, koszulkę, długopis ze swoim nazwiskiem, zdjęciem. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
Czym jest kobieca intuicja? Warto dawać jej szansę?
- Intuicja jest pierwszą refleksją, sygnałem, czerwoną lampką, czymś, czego nie możemy lekceważyć. Czymś, co pozwala nam na początku, np. przy poznawaniu nowej osoby stwierdzić, że jest ona ciekawa, interesująca albo wręcz przeciwnie- nie warta naszej uwagi.
A czym jest kobiecość?
- Wdziękiem. Seksapilem. I wcale nie trzeba być piękną, by budzić zainteresowanie u mężczyzn. Poza tym swojej kobiecości nie wolno zdradzać. Najbardziej erotyczne filmy czy zdjęcia to te, w których widać najmniej. Kobiecość należy pokazywać tym, dla których jest ona zarezerwowana. To dla swojego mężczyzny mamy być piękne. Nie dla jego kolegów. To oni mają zazdrościć naszemu partnerowi tego, że wieczorem tulimy się do niego pachnące, w seksownej bieliźnie. Tak jest np. w Brazylii. Kobiety cały dzień noszą zakręcone na wałki włosy, by dopiero wieczorem, w domowym zaciszu, zdjąć je i pokazać się swojemu partnerowi w eleganckich lokach i gustownej bieliźnie. W Polsce kobiety wieczorem zmywają makijaż, nakładają tłuste kremy, zupełnie nie zwracają uwagi na swój wygląd.
Kto jest dla pani ikoną takiej nieprzemijającej kobiecości?
- To się ciągle u mnie zmienia. Mam jednak wielką słabość do image Marylin Monroe, bo ma w sobie taką bezradność, która tak a propos kosztowała ją jednak życie.
Co jest źródłem pani życiowej siły?
- Praca nad sobą. Wymagania wobec siebie.
W jaki sposób udało się pani pogodzić pracę z życiem rodzinnym? Z wychowaniem córek na tak wspaniałe, wartościowe, mądre kobiety?
- Na pierwszym miejscu był zawsze dom. Do dziś codziennie gotuję obiad dla swojej córki Karoliny. Nigdy nie rezygnowałam z ról na rzecz rodziny, bo praca przy filmie nie jest codziennym zajęciem, zawsze starałam się poświęcać swoim dzieciom jak najwięcej czasu.
Czym zatem jest dla pani macierzyństwo?
- Udręką. Od chwili narodzin dziecka trzeba kogoś kochać. Do końca życia, nieustannie. Nie mamy innego wyboru. Czy pani wie, jaka to jest ciężka robota?
Jeszcze nie wiem. Nie mam dzieci (śmiech).
- Nic prostszego. Jak to mawiał Napoleon: Trudniej jest nie mieć dzieci niż je mieć! (śmiech).
Jak wygląda Beata Tyszkiewicz, kiedy jest wkurzona?
- Nie ma takiej Beaty. Nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.
Nic nie jest w stanie popsuć pani dobrego humoru?
- Chyba tylko pewnego rodzaju bezczelność i tupet osoby, którą uważaliśmy za kogoś, kim zupełnie nie jest. Mój humor ulega pogorszeniu tylko w momencie, gdy się na kimś zawiodę.
Czego zatem powinnam pani życzyć? Spełnienia marzeń?
- Nie miewam marzeń, bo nie chcę być rozczarowana.
Dla KrosnoCity.pl
Rozmawiała: Ilona Adamska
IK MAGAZINE - www.ikmagazine.pl