Do tragicznego zdarzenia doszło pod koniec marca ubiegłego roku (Śmiertelnie raniła nożem swojego męża).
Prokurator zarzuca kobiecie, że zadała mężowi cios nożem kuchennym, w wyniku czego ten doznał poważnego uszczerbku na zdrowiu. Rana znajdowała się w okolicy kolana, doszło do uszkodzenia dużych naczyń krwionośnych. Z powodu utraty krwi nastąpił wstrząs hipowolemiczny. W wyniku tego mężczyzna pomimo udzielenia pomocy i przewiezienia do szpitala zmarł. Zarzuty postawione są na podstawie Art 156 Kodeksu Karnego, chodzi o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego następstwem jest śmierć.
Do wykrwawienia mężczyzny mogło dojść dosłownie w kilka minut, co potwierdzali na podstawie posiadanego doświadczenia przesłuchiwani przed sądem lekarz i ratownicy medyczni. - Jeżeli została przecięta tętnica, to taki stan następuje niezwykle szybko, do kilku minut - powiedział lekarz. W tym konkretnym przypadku uszkodzone zostało jedno z największych naczyń krwionośnych w organizmie człowieka.
"Byłam śmiertelnie przerażona, broniłam swojego życia"
Sąd rozpoczął od przesłuchania oskarżonej kobiety. Wiesława P. zgodziła się udzielić wyjaśnień, jednak nie zgodziła się, by odpowiadać na pytania prokuratora i oskarżyciela posiłkowego. Oskarżona kobieta jest jedynym bezpośrednim świadkiem tego zdarzenia. Co się wydarzyło jej zdaniem? Przed Sądem powiedziała, że mąż wrócił do domu około godziny 3 nad ranem, był pijany i agresywny. - Był alkoholikiem, nadużywał alkoholu, a pod jego wpływem zachowywał się agresywnie. Musiałam często wzywać policję. Tego dnia mąż także był nietrzeźwy - mówiła Wiesława P. Tej nocy kobieta wraz z córką zamknęły się w pokoju. Oskarżona dodała, że zawsze na noc zamykała się w pokoju z obawy przed awanturującym się mężem. - Rano wstałam około godziny 8, córki już nie było, zeszłam zrobić sobie śniadanie - Wiesława P. relacjonowała ostatnie chwile przed tragedią. - Nie wiedziałam, czy mąż jest, czy go nie ma, bo czasami się zdarzało, że wcześnie wychodził - dodała.
Mąż jednak był w domu. - Usłyszałam, ze otwierają się na górze drzwi. Widocznie mnie usłyszał, bo od razu z góry zaczął wykrzykiwać wyzwiska bardzo obelżywe - mówiła kobieta. Oprócz wulgaryzmów były też groźby wyrzucenia jej z domu czy wymiany zamków, tak by nie mogła wrócić. - To działo się bardzo szybko, ja byłam bardzo przerażona - kobieta dodała, że mąż, gdy wszedł do kuchni miał podniesioną rękę jak do zadania uderzenia. - Nadal krzyczał i groził, że tak mnie urządzi, że mnie ludzie i rodzona matka nie poznają i nikomu się na oczy nie pokażę.
W tym czasie kobieta miała już w ręce nóż, którym miała sobie przygotować śniadanie. Co wydarzyło się dalej? Kobieta twierdzi, że wybiegła z kuchni, chciała przebiec do drzwi od strony ogrodu, które są zwykle otwarte. Mąż jednak był szybszy i zabiegł jej drogę i uniemożliwił ucieczkę. - Ruszył w moją stronę, ja zaczęłam się cofać i oparłam o ścianę. Wtedy kucnęłam. On był tuż przy mnie. On miał zamiar rzucić się na mnie - kobieta zeznawała bardzo emocjonalnie - Byłam śmiertelnie przerażona. Wyciągnęłam rękę z nożem i po prostu ratowałam swoje życie - powiedziała Wiesława P. - Gdy uniosłam głowę zobaczyłam, że mąż się cofa, opadł na schodach i w tym momencie zobaczyłam krew. Nie wiedziałam skąd ta krew się wzięła. Pobiegłam po telefon i zadzwoniłam po pogotowie - dodała przy tym, że nie zna się na udzielaniu pierwszej pomocy, trudno było jej nawet sprawdzić czy mąż oddycha, o co prosił ją dyspozytor. Oczekiwanie na przyjazd pogotowia dłużyło się - Dla mnie to była wieczność. Zadzwoniłam jeszcze raz i błagałam, żeby przyjechali jak najszybciej - dodała Wiesława P.
W czasie przesłuchania kobieta odpowiadając na pytania Sędziego przyznała, że od dwóch lat spotykała się z przyjacielem, co mąż miał jej za złe.
"Nie wiem, kto kopnął nóż"
Dalsze zeznania składali między innymi członkowie zespołów ratowniczych. Mężczyznę znaleziono przy schodach, wokół niego było mnóstwo krwi, a sam poszkodowany nie dawał oznak życia. W pobliżu znajdował się nóż, jednak ratownicy mają problem ze wskazaniem, gdzie oraz co z nim zrobili - To było zdarzenie dramatyczne, ktoś z nas kopnął ten nóż, żeby nie przeszkadzał. Pamiętam, że zwróciliśmy uwagę, by go nie dotykać, dlatego ktoś go kopnął - zeznała szefowa pierwszego zespołu, który dotarł na miejsce. To ona rozmawiała z oskarżoną kobietą, by ustalić okoliczności zdarzenia (zgodnie z procedurami obowiązującymi ratowników). - Nie pamiętam dokładnie, ale mówiła, że podczas awantury domowej pokrzywdzony miał się nadziać na ten nóż.
Ratownicy zgodnie twierdzili, że gdy przybyli na miejsce poszkodowany nie miał żadnego opatrunku. Ponadto wskazują, że krew była raczej tylko w pobliżu poszkodowanego, a dopiero później została rozniesiona podczas akcji ratowniczej.
Do zdarzenia najpierw skierowano podstawowy zespół ratowniczy, a gdy okazało się, że u poszkodowanego ustały czynności życiowe zadysponowano zespół specjalistyczny z lekarzem.
- Był nóż, ktoś go kopnął, bo nam przeszkadzał, ale nie pamiętam dokładnie jak to było - tak między innymi zeznania kierowniczki zespołu potwierdzał kierowca karetki. Przyznał przy tym, że to on wzywając drugi zespół powiedział dyspozytorce, że "prawdopodobnie przyczyną jest próba samobójcza". - Tak mi się wydawało na początku. Nikt mi tego nie sugerował, ja sam tak oceniłem zastaną sytuację - tłumaczył kierowca.
Ratownik medyczny z pierwszego zespołu potwierdził słowa kierowcy: - Kierowca nie znając jeszcze wszystkich okoliczności przedwcześnie powiedział, że doszło do próby samobójczej. Ratownik zeznał, że kobieta mówiła, iż do zranienia męża doszło podczas domowej awantury. - Na miejscu był nóż. Ale nie przypominam sobie, gdzie się znajdował. Mamy takie standardy, że niebezpieczne przedmioty są odsuwane, dlatego ktoś z zespołu odrzucił ten nóż gdzieś pod krzesło albo stojący w pobliżu stół - dodał ratownik. Potwierdzał też zeznania pozostałych członków zespołu, że krew była głównie wokół poszkodowanego, ale zaznaczył, iż nie jest 100% pewny, że nie było jej gdzie indziej, np. w kuchni. Prokurator dopytywał o kwestię przesunięcia noża. Ratownik odparł - Często działamy odruchowo, gdy widzimy na miejscu zdarzenia niebezpieczny przedmiot to standardowo próbujemy go przemieścić w taki obszar, żeby nie stanowił zagrożenia dla udzielających pomocy medycznej - wyjaśniał ratownik.
Członek drugiego zespołu ratowniczego dodał, że żona poszkodowanego była w szoku, ale pomagała trzymając kroplówkę. Członkowie drugiego zespołu mówili, że na miejscu "były problemy z krążeniem u pokrzywdzonego". Krwi wokół było bardzo dużo, w tym rozniesiona w kuchni, gdzie udzielano pomocy poszkodowanemu.
Przesłuchiwany policjant powiedział odnośnie krwi i noża: - Załoga pogotowia pokazała nam, gdzie znajduje się nóż i poinformowała, że nóż został przez nich tam odrzucony z przedpokoju. Dodali, że udzielali pomocy w kuchni, ale wcześniej w tym pomieszczeniu krwi nie było.
"Oskarżona bardzo chaotycznie wyjaśniała"
Zeznania przed Sądem składali też policjanci, którzy przybyli na miejsce zdarzenia w czasie akcji ratunkowej. - Ze zgłoszenia miało wynikać, że pod podanym adresem miało dojść do próby samobójczej - powiedział funkcjonariusz. Na miejscu oskarżona miała powiedzieć, że doszło do zranienia męża podczas awantury domowej. Według zeznań policjanta kobieta od początku mówiła, że mąż był agresywny, a ona broniła się. Do incydentu miało dojść w kuchni. - Rana zadana była na nodze z tyłu, pytaliśmy jak do tego doszło. Ona powiedziała i pokazywała, że "jakoś tak nożem machała" - zeznał pierwszy policjant. Potwierdzał też, że najwięcej krwi było w korytarzu, w pobliżu schodów.
Drugi funkcjonariusz stwierdził, że początkowo kobieta nie potrafiła powiedzieć, co się stało. - Dokładnie nie pamiętam, ale chyba oskarżona najpierw mówiła, że mąż sam to sobie zrobił, a później, że ona to zrobiła. Na pytanie, w jaki sposób, zaczęła ruszać ręką, tak jakby tym nożem machała. Oskarżona bardzo chaotycznie wyjaśniała. Wskazywała raz jedno miejsce, w którym to miało się stać, a raz inne. Później przestała się wypowiadać - powiedział policjant.
Lekarz, który przybył z drugim zespołem powiedział, że kobieta pytała o stan poszkodowanego, gdy karetka miała odjeżdżać.
Jak było z alkoholem?
Oskarżona twierdzi, że mąż miał od około 20 lat pogłębiające się problemy z nadużywaniem alkoholu. Jej zdaniem w domu dochodziło nie tylko do agresji słownej, ale i fizycznej. O tym, co się działo miała wiedzieć rodzina, ponadto kilka razy otwierana była tzw. "niebieska karta". Przy tym Wiesława P. dodała, że do agresji fizycznej dochodziło, gdy nie było w domu innych osób. - Mąż kiedyś ćwiczył karate, znał różne chwyty obezwładniające. Miesiąc przed tym zdarzeniem dusił mnie - powiedziała Wiesława P. przed Sądem. Dodała, że pomimo zgłaszania wcześniej problemów z mężem nie uzyskała realnej pomocy, postępowanie zostało umorzone. Wiesława P. przyznała, że gdy mąż używał przemocy, to ona się broniła - Raz uderzyłam go rurą od odkurzacza, kiedyś podrapałam - odpowiadała na pytanie Sądu. Dodała, że od dwóch lat mąż nie dawał pieniędzy na utrzymanie jej i domu, a to, co zarobił przepijał lub wydawał w inny sposób.
Jeden z zeznających policjantów potwierdził, że kilka razy była otwierana i zamykana "niebieska karta". - Pracownice GOPS miały pewne pretensje do oskarżonej o to, że nie stawiała się na komisje - dodał policjant. - Oskarżona często coś zaczynała, ale tego nie kontynuowała. Zgromadzony w postępowaniach przygotowawczych materiał był niewystarczający, by postawić pokrzywdzonemu zarzuty - zeznał funkcjonariusz. Przypomniał też sobie, że sąsiedzi potwierdzali, iż pokrzywdzony lubił sobie wypić, jednak zaprzeczali, by zachowywał się agresywnie, to samo mówiła rodzina. - Rodzina wręcz twierdziła, że to on uciekał z domu przed oskarżoną, bo to ona była stroną agresywną - dodał, zeznając policjant.
Kolejnych świadków Sąd przesłucha w lutym.
pd