Prokurator oskarża Waldemara B. o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Ofiarą był 63-letni Piotr K., któremu zadano 9 ciosów nożem w twarz i dwa silne uderzenia krawędzią taboretu w głowę.
Mężczyźni byli znajomymi od kilku lat, Waldemar B. kupił od Piotra K. działkę, na której ma domek letniskowy. Właśnie ten domek w Rymanowie-Zdroju stał się miejscem tragicznego zdarzenia. Waldemar B. jest człowiekiem wykształconym, dr n. medycznych i byłym już wykładowcą Uniwersytetu Rzeszowskiego. Uczelnia po kilku miesiącach od aresztowania rozwiązała z nim umowę.
Waldemar B. nie przyznaje się do winy, ma trzech obrońców. Jeden z nich, Tomasz Ostafil, wniósł o wyłączenie jawności rozprawy. Powody podał również w sposób niejawny. Sąd jednak odrzucił ten wniosek i wyraził zgodę na obecność publiczności i mediów na sali.
- Nie wiem, czy umknęło to obronie, ale w dniu 5 sierpnia ubiegłego roku doszło do zmian w kodeksie postępowania karnego - stwierdził sędzia Arkadiusz Trojanowski przypominając, że jeżeli prokurator sprzeciwi się wyłączeniu jawności, to taki wniosek nie może być uwzględniony ze względów formalnych.
Co wydarzyło się w nocy z 9 na 10 stycznia?
Prokuratura zarzuca, że Waldemar B. najpierw uderzył ofiarę 9 razy nożem w twarz, a następnie leżącemu już Piotrowi K. zadał jeszcze dwa ciosy taboretem. W pierwszym dniu procesu wyjaśnienia składał Waldemar B.
Oskarżony zrozumiał zarzuty, ale całkowicie się z nimi nie zgadza. Relacjonuje, że obaj mężczyźni pili alkohol. Waldemar B. twierdzi, że pił mniej, ponieważ krzątał się w budynku, donosił drewno do kominka, sprawdzał, czy odmarzły rury. Przyczyną spożycia większej niż zwykle ilości alkoholu był fakt rozmrażania lodówki i wyjęcia zawartości na zewnątrz. Mężczyźni mieli wypić w sumie 4 piwa, niewielką "pigwówkę" oraz nie więcej niż 2/3 półlitrowej butelki wódki, a na koniec jeszcze jedną butelkę wina. W tym czasie niczego nie jedli.
- Nagle Piotr K. z nieznanych mi przyczyn zaczął na mnie krzyczeć: "ja cie k*rwa zabije!" - relacjonował Waldemar B. Następnie Piotr K. miał gwałtownie wstać, rzucić się na Waldemara B. i zacząć go dusić. - Miał bardzo dziwne spojrzenie, nigdy wcześniej go nie widziałem w takim stanie - kontynuuje oskarżony. Nagle zmienił się, także z wyglądu: wytrzeszczone oczy, napuchnięta twarz. Wtedy harczał, nie komunikował się - twierdził.
Następnie według oskarżonego wywiązała się walka, w której Waldemar B. najpierw uwolnił się z duszącego uchwytu, a następnie próbował zatrzymać napastnika nożem, który chwycił do ręki. Waldemar B. twierdził, że Piotr K. nie reagował na jego krzyki, ani groźbę obrony nożem.
Według złożonych wyjaśnień Waldemar B. miał jedynie lekko ukłuć napastnika, by ten się cofnął. W efekcie Piotr K. miał złapać rozłupywacz do drewna i zaatakować tym narzędziem.
Waldemar B. miał zasłaniać się przed atakami ręką, na co dowodem miały być okazywane na pierwszym przesłuchaniu otarcia i obrażenia ręki. Według oskarżonego mężczyźni wyrywali sobie rozłupywacz, a nawet Waldemar B. uderzył Piotra K. tym narzędziem w tułów. W końcu w szamotaninie rozłupywacz miał wypaść na podłogę, a Piotr K. miał nadal nacierać z wyciągniętymi do przodu rękami. - Ja chwyciłem obydwoma rękami nogę taboretu i uderzyłem go w głowę - mówił Waldemar B. Dodał, że zrobił to w celu pozbawienia napastnika przytomności, żeby mieć czas na wezwanie Policji.
Oskarżony zeznał, że w czasie zadawania drugiego ciosu taboretem rozpoczął się u niego atak padaczkowy - Czułem tzw "aurę" towarzyszącą napadowi padaczkowemu. Nie wiem co się ze mną działo później, odzyskałem świadomość o 1:15 - stwierdził Waldemar B. Mężczyzna dodał, że miał już takie ataki od czasu operacji, jaką przeszedł kilka lat temu oraz że przyjmuje leki przeciwpadaczkowe. Feralnego dnia nie wziął wieczornej dawki. Waldemar B. twierdzi, że starał się nic nie zmieniać w pomieszczeniu, by nie utrudniać ustalenia przebiegu wydarzeń, a policję wezwał zaraz po oprzytomnieniu. Poszkodowanemu nie udzielił pomocy, ponieważ jak twierdzi, nie wyczuł pulsu, a ciało miało być już wychłodzone. Oskarżony nie potrafi wyjaśnić, skąd się wzięło 9 ran kłutych twarzy u ofiary, dopuszcza, że mógł to zrobić w czasie "aury". Waldemar B. nie potrafi powiedzieć, jak długo mógł być nieprzytomny, ponieważ nie umie określić, o której godzinie miało dojść do walki.
Oskarżony twierdzi, że nie miał zamiaru zabić Piotra K, a jedynie chciał go powstrzymać, gdy ten próbował go udusić. Ślady tego duszenia miały zostać na szyi oskarżonego.
Oskarżony składając wyjaśnienia odmówił odpowiadania na pytania oskarżycieli. Cały czas utrzymuje, że bronił się i działał odruchowo.
W pierwszym dniu zeznawali też niektórzy członkowie rodziny Piotra K. Stwierdzili, że mężczyzna nie był agresywny, nie używał przemocy, nie miał żadnych powodów do niechęci wobec Waldemara B, którego między sobą nazywali potocznie "rzeszowiakiem".
pd