Namnożyło nam się warsztatów, trenerów, coachów. Wszyscy pouczają, jak żyć, co zrobić, żeby być szczęśliwym, jak się rozwijać. A tymczasem najnowsze badania donoszą, że takie cechy jak optymizm czy pesymizm mamy uwarunkowane genetycznie. Podobnie jak i wiele innych cech charakteru, determinujących naszą osobowość. Czy to znaczy, że nie każdy może się nauczyć "szczęścia"?
Rzeczywiście, ostatnie kilkanaście miesięcy to absolutny wzrost liczby specjalistów coachów w obszarze podnoszenia jakości naszego życia. Szczególnie zwracają oni uwagę na to, jak szybko i bez większego wysiłku można stać się istotą szczęśliwą, zdrową i oczywiście bogatą. Jakkolwiek to zabrzmi, czuję się tą sytuacją rozbawiona. Znamienne jest, że wielu z tych "trenerów" skończyło niedawno swoje pierwsze szkolenia, przeczytało kilka książek i stało się ekspertami od uszczęśliwiania innych. I oczywiście wszystko byłoby w porządku (przecież każdy kiedyś musi zacząć), gdyby nie fakt, że wielu z nich, gdy im się przyjrzeć, przeczy teorii rozwoju.
Uważam, że warto słuchać ludzi, którzy mają rezultaty. Jak mawiała "pewna mądra księga": "po owocach ich poznacie". A owoców w wielu przypadkach nie ma. Wiedzę i kompetencje można zdobywać przez całe życie. Jeśli chodzi o nasze nastawienie do życia, to rzeczywiście wiele kwestii determinują nasze geny i uwarunkowania naszego mózgu, jego DNA. Nasza biostruktura, genetyka mózgu są stałe. Zmienny jest nasz potencjał rozwojowy. Nasz charakter, na który wpływ mają między innymi doświadczenia prenatalne czy wychowanie. Na kształt naszego charakteru mają wpływ nasze doznania, wychowanie, doświadczenia szkolne, życiowe i środowisko, w którym żyjemy. To wszystko składa się na naszą osobowość. Im więcej spójności w naszych codziennych działaniach, z uwarunkowaniami naszego mózgu, tym silniejsza i zdrowsza osobowość, a tym samym stabilność emocjonalna, siła wewnętrzna i pewność siebie. Bycie optymistą czy pesymistą to według mnie postawa, którą można żonglować. W zależności więc od nich i naszego nastawienia częściej bywamy po prostu bardziej albo mniej szczęśliwi. Ja zdecydowanie częściej jestem w grupie pierwszej.
Podobnie rzecz ma się z karierą. Modne są przeróżne startupy. A przecież już Arystoteles powiedział, że jest 10 procent ludzi, którzy rządzą i 90 procent "rządzonych". Po co mamić ludzi wizją własnego biznesu? Dla większości i tak to jest nieosiągalne.
Myślę, że wiele osób nigdy nawet nie pomyślało o posiadaniu własnego biznesu. Zbyt cenią sobie poczucie bezpieczeństwa, jakie daje etat i ciepła, choć nie zawsze uszczęśliwiająca posada. Ważniejsza jest pensja10. każdego miesiąca, pewny, płatny urlop i stałe godziny pracy. Jest też grupa osób, która ani jednego dnia nie przepracowała na etacie. Zbyt cenią sobie samodzielność i są gotowi podjąć ryzyko, aby pracować dla siebie. Znam wiele osób, które w szale start-upu i chęci bycia biznesmenem otworzyły własną działalność, otrzymały na nią niejednokrotnie pieniądze z UE lub jakiegoś urzędu i kiedy minęły magiczne 2 lata, zamknęły ją, aby poszukać "stałej pracy". Może po prostu wygrywa wygoda i mniejsza odpowiedzialność?
Wszak własny biznes kojarzy się wielu z wolnością, ale to również kawał codziennej roboty i czasami konieczność rezygnacji z wakacji. W tym roku mija 17 lat od czasu, kiedy założyłam własną firmę. Przez pierwszych kilka lat dla bezpieczeństwa pracowałam jeszcze na etacie. Jednak stosunkowo szybko zdecydowałam, że chcę być w grupie 10%, o których wspomniałaś. Ale to moje wybory. Wiem, że dla niektórych cena, którą płacę, byłaby za wysoka…
Podoba mi się to, co piszesz o mózgu. W dużej mierze potwierdza, to o czym mówiłyśmy wcześniej. Przecież to kolor naszego mózgu determinuje wiele zachowań. Więc nawet mając tego świadomość, chyba wiele nie zmienimy?
Kocham wszystko, co jest związane z tematem mózgu i badaniami nad nim. Kiedy kilka lat temu poznałam wiedzę o mózgu, o genetycznych jego uwarunkowaniach, o sile, jaką ma, zrozumiałam, że każdy z nas ma na co dzień przy sobie genialne urządzenie – mózg. Dzięki badaniom dr. Paula McLeana wiemy, że nasz mózg jest zbudowany z trzech zasadniczych części – pnia mózgu, międzymózgowia i kresomózgowia. I każda z nich ze sobą współdziała. Szwajcarzy skorzystali z tej wiedzy i stali się autorami analizy biostrukturalnej – znanej na całym świecie pod nazwą Structogram. W Polsce Structogram znany jest również pod hasłem 3 kolory mózgu. Każda część mózgu została określona jednym kolorem. Pień mózgu – zielonym, międzymózgowie – czerwonym, kresomózgowie – niebieskim. Każdy z nas ma oczywiście wszystkie te części mózgu, ale nie są one tak samo u każdego rozwinięte. Dlatego dominująca część naszego mózgu to dominanta, a wpierająca ją to subdominanta. Najmniej rozwinięta nosi miano deficytu, czyli czegoś, czego mamy po prostu najmniej. Osoba z najsilniej rozwiniętym pniem mózgu (zielona dominanta) preferuje w życiu określone zachowania. Jest skoncentrowana na ludziach, bardzo empatyczna. Lubi współpracować z innymi i jest chętna do dialogu. Ceni sobie wspomnienia i lubi koncentrować się na przeszłości. Potrzebuje doświadczać na własnej skórze, ma też własne przeczucia i wysoki poziom intuicji. Osoby z dominantą międzymózgowia – "czerwone" (co jest skrótem myślowym, ponieważ nikt nie jest jednokolorowy) – cenią sobie niezależność decyzji, są spontaniczne, emocjonalne. Lubią korzystać z "tu i teraz" i cenią sobie szybkie działania. Bardzo często w grupie ludzi szybko stają się naturalnym liderem. Nieobce im są relacje z innymi i chęć rywalizacji. Z kolei osoby o dominancie niebieskiej – kresomózgowie – to osoby raczej zdystansowane, powściągliwe, które cenią sobie swoje własne towarzystwo. Niejednokrotnie są autorami wielu optymalizacji i pomysłów, które ułatwiają nam życie. Dla nich ważne są rozważne działania i planowanie. To są nasze uwarunkowania genetyczne i już. Tak po prostu mamy.
Jeśli ktoś jest szczery, autentyczny, choć nie idealny, rzeczywiście potrzebuje zmiany? Kto według Ciebie powinien nad sobą pracować?
Jedną z moich pasji jest odkrywanie potencjału ludzkiego. Wierzę, że w każdym z nas drzemią ukryte możliwości i zdolności, które warto pobudzić i pokazać światu.
Uwielbiam, kiedy ludzie rozkwitają. To jest niesamowite, kiedy uczestnik szkolenia albo coachingu po kilku godzinach odkrywa u siebie drzemiące możliwości. Szczególnie na szkoleniu Structogramu mają miejsce niesamowite odkrycia. Na nim uczestnicy rozpoznają swoje biostruktury i odkrywają, że każda biostruktura ma swoją siłę. Nie ma złej ani dobrej analizy biostrukturalnej. Każdy może osiągnąć ponadprzeciętne rezultaty. Jest wszakże jeden warunek – bycie sobą. Jeśli widzisz przed sobą osobę, która twoim zdaniem osiągnęła sukces, to poobserwuj ją i zauważ, jak bardzo charakterystyczne są dla niej zachowania, słowa i gesty wypływające z niej, z tego, kim jest. Nie z tego, jaka powinna być według innych.
Jeśli postępujesz zgodnie ze swoją naturą, ze swoją biostrukturą, która jest niezmienna, genetycznie uwarunkowana, masz większą szansę na skuteczność i rezultaty. Większość z nas podczas swojego życia nauczyła się różnych zachowań i nie wszystkie z nich są dla nas wspierające. Sztuka polega na używaniu swoich sił, które wynikają z naszej natury i prowadzą nas do rezultatów. Wiele osób ma po szkoleniu zdecydowanie wyższą skuteczność i większe rezultaty. Tak jest wtedy, gdy rozwijasz swój potencjał. Dlatego mam przekonanie, że jeśli czujemy się ze sobą dobrze, to nie warto niczego zmieniać. A to, co zmieniamy, to raczej nasze nawyki. Jeśli przeszkadza mi moje lenistwo - zaczynam działać, a nie zmieniam swój charakter. To prostsze niż się ludziom wydaje. Myślę, że nadajemy zbyt wielkie znaczenie naszym słabościom. Warto być akceptującym i nie traktować siebie tak bardzo poważnie.
Z jednej strony trenerzy nawołują, żeby być sobą, z drugiej - w stosunkach międzyludzkich coraz więcej jest hipokryzji: sztuczne kontakty na Facebooku, brak szczerych relacji, przybieranie póz, granie różnych ról. Ludzie nie mają świadomości, że ta gra wyczerpuje? Dlaczego to robią?
Wygodnie jest wchodzić w role. Gra aktorska pasjonuje, daje możliwości. Można udawać kogoś innego. Kiedy byłyśmy małe, zakładałyśmy buty na wysokich obcasach naszych mam. Wkładałyśmy słone paluszki do ust, udając palenie papierosów i popijałyśmy z plastikowych kubeczków soczek jak dorosłe kobiety kawę. Albo chłopcy, którzy na boisku każą wołać do siebie Lewandowski albo Messi. Wchodzenie w różne role jest zabawne. A czasem ta gra ma jeszcze inny wymiar. Dlatego też wielu z nas w Internecie pokazuje swój wyidealizowany wizerunek, np. cyborga, który jest idealny w każdej materii. Idealna mama, żona, partnerka, kucharka, bizneswoman. Do tego treningi sportowe 3 razy w tygodniu, uśmiechnięte dzieci, spacery, kino, teatr, opera. Chodzący ideał. A co najważniejsze, ten stan jest trwały, niezmienny od lat. Ja w niego nie wierzę. Moim zdaniem każdy z nas ma wzloty i czasem niższe loty… A w sieci można choć przez chwilę być kimś wyjątkowym. Ale… Przez chwilę. Udawanie, brak autentyczności i ściemnianie moim zdaniem zawsze zakończą się stresem. A ten niejednokrotnie kończy się jeszcze gorzej.
Napisałaś: "Człowiek jest autentyczny tylko wtedy, gdy wyuczone zachowanie jest zgodne z tym, co ma uwarunkowane genetycznie". Można rzec, miód na moje serce, bo mój mózg natychmiast protestuje, jak robię coś, co nie jest niezgodne ze mną samą. Ale nie żyje się wtedy łatwo. Może jednak lepiej grać, udawać, "lajkować" wszystkich wkoło dla świętego spokoju? Wtedy jest się lubianym. Tylko co z szacunkiem?
Wszystko jest kwestią wyboru. Jeśli ktoś tak woli, to dlaczego nie? Znam osoby, które wybrały taką drogą. Kochają wszystkich. Zawsze mają dystans do trudnych sytuacji. Są nieustająco wdzięczne za kolejne kopy od losu. Podlizują się każdemu, gdzie da się uzyskać akceptację własnej osoby albo uzyskać coś materialnego. To ich wybór. Ja wiem, że moje podejście do świata może nie podobać się wszystkim. To moje ryzyko. Ostatnio wraz z bliską mi osobą napisałyśmy poradnik w obszarze wizerunku. W dniu, kiedy upubliczniłyśmy okładkę naszego dzieła, otrzymałyśmy sporo "życzliwych" rad. Szanuję je oczywiście. Ale gdy patrzę na okładkę tegoż poradnika, widzę dwie szczęśliwe kobiety. Kontrowersyjne, pewne siebie, kochające eksperymentować. A przede wszystkim spójne ze sobą. Albo więc zaufam sobie i swoim odczuciom, albo przyjmę czyjś sposób widzenia świata, który będzie porządniejszy, bardziej akuratny, ogólnie przyjęty. Zawsze mamy wybór, przez jakie okulary chcemy widzieć świat.
Napisałaś książkę "Otrzep kolana i biegnij dalej". Zastanawia mnie czasownik "biegnij". Czy rzeczywiście musimy biec? Nie ma w dzisiejszym świecie miejsca na kontemplację, chwilę zastanowienia, postój? Dlaczego taki tytuł?
Tytuł powstał wiele lat temu, kiedy jeszcze nawet nie śmiałam pomyśleć o tym, że napiszę książkę. Podczas jednego z wywiadów dziennikarka stwierdziła, że ja wszystko robię szybko i zdecydowanie. Nadała więc taki tytuł naszemu wywiadowi. Lubię szybkie tempo, ale to nie znaczy, że nie ma w nim czasu na kontemplację, zatrzymanie się. Obecnie kiedy piszę te słowa, siedzę w samolocie do Australii, gdzie spędzę najbliższe 4 dni. Zanim do niego wsiadłam, przez ostatnie 2 tygodnie odpoczywałam na przepięknej wyspie Bali. Leżałam na plaży, czytałam książki, zwiedzałam, spędzałam czas z przyjaciółmi podczas długich kolacji i prowadziłam niekończące się rozmowy. Więc w moim przekonaniu jest czas na wszystko. Jak decyduję się działać wolno, to działam wolno, ale jak już biorę rozbieg - to na maksa. Cóż, ja po prostu częściej biegam. I stąd pewnie dlatego "Otrzep kolana i biegnij". Ale jak głosi dalsza część tytułu: "Jak podnieść się po upadku i iść dalej, mimo wszystko"... Można więc też iść, dla tych, którzy tak wolą. A ja? Ja mam trochę inaczej. Ostatnio usłyszałam, że jeśli szybciej się ruszasz, wolniej płynie czas, czyli żyjesz dłużej. I ja się pod tym podpisuję.
Z Anną Urbańską rozmawiała Magdalena Gorostiza
ID Media