Po pierwsze, ze względu na: różnice. Różnie – mogą poczuć się studenci, którzy prosiliby w kiosku o bilety tańsze, czy droższe. Studenci już się dzielą. Dzielą na tych, których stać na studia płatne, na zaocznych, na dziennych, na tych którzy pracują i nie pracują. I choć powszechnie utarło się, że student grosza przy duszy nie ma, po realizacji tego pomysłu może okazać się, że dzielą także studentów na tych za „złoty pięć” i „złoty piętnaście”...
O tym, że pomysł funta kłaków wart nie jest przekonuje mnie także sposób rozdzielania pieniędzy za przejazdy. „Najbiedniejsi” studenci to przecież zazwyczaj Ci, których wspomnianych funtów jakie w Anglii zarabiają rodzice mają dość dużo. Oni nie wykazują przecież dochodów. Natomiast studenci, których rodzice uczciwie zarabiają w Polsce muszą się ciągle nieźle nachodzić z różnymi dokumentami. Wtedy to uczelnia dochodzi do wniosku, że dochody przewyższyły średnią o 3 złote i stypendium przeszło. Szkoda tylko, że studentowi - koło nosa. Socjalne należy się natomiast biedniejszym, ogólnie rzecz ujmując „bieda z nędzą”
Jak z takimi pomysłami mogą poradzić sobie studenci. Grunt, to ponoć liczyć na znajomych. I tu lista może być długa. Przykładowo taka lista znajomych na .naszej klasie. Przed wyborami zaproszenia do studentów wysyłali m.in. politycy Platformy Obywatelskiej. W końcu to studenci właśnie w dużej mierze głosowali na tę partię.
Na szczęście z pomysłu Platforma się wycofała. Gdyby jednak doczekał się realizacji, tym studentom, którzy na zniżki się nie załapią proponuję pomysł na „Pandę”, spieszę z wyjaśnieniem, podaje się wykładowcy indeks i mówi się o zaliczeniu lub egzaminie „Pan da”. Może sprawdzi się w kasie biletowej.
Z opowiadań wiem, że taki wpis można wychodzić. Po co więc studentowi bilet... może chodzić. Byleby tylko od takich pomysłów nie wyszedł z siebie.
Magdalena Pytlowany
Foto: stock