Oto zatem on – opasły tom zatytułowany „Dziennik 1962-1969” (Wydawnictwo Literackie). Pierwsze zawarte w nim zapiski nie były pamiętnikarskim debiutem Mrożka, bo wyraźnie wspomina tam autor o prowadzonych przez wiele wcześniejszych lat notatkach, które zdecydował się spalić. Dlatego też, otwierając początkowe strony obecnie publikowanego dziennika, nie napotkamy na żadne wstępy czy deklaracje, lecz od razu zostajemy wrzuceni w sam środek Mrożkowego wszechświata.
Z takim gatunkiem literackim są pewne problemy, wynikające z oczywistego problemu „prawdziwości” autoportretu, szczerości i uczciwości relacji, przybierania rozmaitych masek, strojenia min, mizdrzenia się do czytelnika. Jak słusznie zauważał Gombrowicz – notabene w swoim jakże „teatralnym”, wystudiowanym dzienniku – decyzja o regularnym rejestrowaniu codzienności z góry zakłada pewien fałsz: albo artysta udaje, że pisze tylko dla siebie (ale po co wtedy tyle trudu i w ogóle po co to publikować?), albo też zakłada, że przeznacza tekst dla czytelnika zewnętrznego – a wtedy przecież muszą włączyć się w to zarówno elementy autokreacji, jak i autocenzury.
Mrożek nie wydaje się bardzo kokietować potencjalnego czytelnika, prowadzi narrację dość swobodnie, ale zdecydowanie należy do tej drugiej grupy autorów dziennika – świadomych, że ktoś po nich może zapiski czytać. Jak bowiem inaczej zrozumieć te dziesiątki stron najróżniejszych dzieł, przede wszystkim filozoficznych, które tak chętnie autor „Emigrantów” przytacza? Nie tylko zresztą mamy cytaty w przekładzie – jeśli rzecz dotyczy zagranicznych pisarzy – ale pisarz podaje równolegle wersje oryginalne. Trochę to ryzykowne zamierzenie i, szczerze mówiąc, jedna ze słabości książki, chociaż może zarzut powinien być skierowany bardziej pod adresem redaktorów niż samego autora.
Reklamując „Dziennik 1962-69”, najczęściej przytaczano krótki fragment, w którym Mrożek dosadnie określał, gdzie ma władzę ludową. Ale to pewne nadużycie, bo tekstów ściśle politycznych jest tam stosunkowo najmniej. Autor jest przede wszystkim artystą, twórcą i wnikliwym odbiorcą produktów kultury, więc siłą rzeczy główne miejsce poświęca interesującym zjawiskom, tytułom i nazwiskom. Ciekawe jest odczytanie jego oceny i relacji do znanych pisarzy: Gombrowicza najczęściej nazywa „szefem”, pochlebnie wyraża się o Pinterze, w którym ze zdumieniem odkrywa swojego rówieśnika, natomiast bezlitośnie chłoszcze na przykład Ionesco. Badaczy literatury z pewnością zainteresują passusy ukazujące zmagania i bóle twórcze Mrożka – w tym czasie pisał on przecież bez mała opus magnum, czyli „Tango”, ale też pechowego „Krawca”, który powstawał równolegle do „Operetki” Gombrowicza i nieświadomie zupełnie powielał ten sam temat...
Cóż, nie ma co marudzić: dziennika Mrożka przyzwoity filolog czy bibliofil po prostu nie może nie znać.
Tomasz Chomiszczak
Foto: Dziennik. 1962-1969, Sławomir Mrożek, Wydawnictwo Literackie, Kraków