Wyobrażeniu, które ma utrzymywać nas w błogostanie i poczuciu niczym nieuzasadnionej wyższości.
Na szczęście jest jeszcze Mariusz Szczygieł, którego też nie musimy wymyślać. Znakomity dziennikarz i reportażysta – to już wiemy. Do tego, jak sam siebie określa, czechofil – a to akurat można było podejrzewać już chociażby po ukazaniu się jego „Gottlandu”. Dla wątpiących, Wydawnictwo Czarne dostarcza teraz niezbity dowód numer dwa: kolejny zbiór relacji, reportaży, esejów, felietonów – i jak je tam jeszcze chcemy gatunkowo ometkować – o współczesnych Czechach. Tytuł, który nabiera pełnego sensu po lekturze całości, brzmi: „Zrób sobie raj”.
Napisałem „współczesnych”, chociaż przeszłość, a zwłaszcza dwudziestowieczna historia, nieustannie wchodzi do wielu tu omawianych biografii z butami. Jednak historia w jakiejkolwiek opowieści czeskiej nie ma w sobie nic tragicznego ani patetycznego – a mogłaby mieć, biorąc pod uwagę ostatnie osiem dekad. Tymczasem Czesi nie gustują w mitach o bohaterach, co to „tymi ręcami” budowali barykady, stawiając opór okupantowi – niemieckiemu czy sowieckiemu – albo doprowadzając do bezkrwawego obalenia ustroju na odgłos kruszącego się gdzieś muru. Wręcz przeciwnie: o ile my, Polacy, „mamy swoją dumę narodową”, jak słusznie zauważa jeden z rozmówców Szczygła, dla Czechów pytanie o najważniejszą wartość życia skwitowane jest krótko: „przeżyć”.
Wyskakują więc nam z tego czasem zabawne, niczym z komedii czeskiej, kwestie, których autorzy się nie wstydzą – jak chociażby ta z końca epoki stalinowskiej: „Nie strzelajcie! Jestem Czechosłowakiem! Poddaję się!”. Ale inne już raczej zdumiewają i zawstydzają naszą, Polaków, bohaterszczyznę. Tak się stanie, gdy świadek ważnych wydarzeń aksamitnej rewolucji w Pradze skromnie będzie powtarzał, że on w tym czasie „tylko przejeżdżał tramwajem”, nie konfabulując, jak to pewnie miałby w zwyczaju niejeden nasz rodak...
Są tu postacie i czyny zaskakujące. Lektura książki Mariusza Szczygła to ciągłe odkrywanie, że Czesi – czy chodzi tu o znane postacie, czy o zwykłych zjadaczy chleba – „bardzo źle mówią o swoim kraju” i że jest im to wybaczane. I drugie odkrycie: o ile sprawy cielesne, i owszem, są im drogie za życia, to ciało po śmierci staje się kłopotliwym, wręcz wstydliwym naddatkiem, którego trzeba pozbyć się szybko i po kryjomu, bez zbędnych ceregieli. Jeszcze mniej dba się zaś o życie wieczne w tym kraju wydrążonym religijnie jak wydmuszka.
Niby tacy sami, a jednak zupełnie inni. Wciąż przez nas odkrywani. Budzący sprzeczne uczucia. Czy oni nas też tak postrzegają? Całkiem możliwe, skoro w pewnym momencie czeski fotograf mówi do polskiego pisarza: „Raz wydajesz mi się kimś bliskim, a raz nie”.
Trudno o lepsze podsumowanie.
Tomasz Chomiszczak
Foto: stock