Beka B, Gruzin mieszkający w Polsce, stanął przed Sądem w Krośnie pod zarzutem zabójstwa. Zobacz: Ruszył proces Gruzina oskarżonego o zabójstwo.
Dwie wersje
Z zeznań świadków i wyjaśnień oskarżonego wyłaniają się dwie sprzeczne wersje wydarzeń z feralnej Nocy Sylwestrowej.
Według pierwszej wersji Beka B, jego żona (Polka) oraz znajomi z dziećmi (wśród nich także Polacy) zostali wzięci za "Ruskich" przez inną grupę Polaków. Miało dojść do zaczepek i napiętej atmosfery, a nawet szarpaniny. Z tego powodu Beka B. wraz ze swoją grupą opuścił lokal przed północą, a tzw. "Grupa Polska" wyszła za nim. Już na zewnątrz miało dojść do uniemożliwienia odjechania samochodem i do ataku. Gruzin w obronie własnej wyrwał nóż jednego z napastników i zadał ciosy. W tym śmiertelny. Następnie wraz z rodziną i przyjaciółmi uciekł. Beka twierdzi, że nie wiedział nawet czy kogoś trafił nożem. Jedna z uczestniczek zdarzenia zgłosiła się na policję dopiero w Warszawie. Grupa Beki B. twierdzi, że bali się, że mają do czynienia z osobami miejscowymi i mogą paść ofiarą następnych ataków oraz, że ich przerażone sytuacją dzieci mogą trafić do izby zatrzymań.
Druga wersja mówi o agresywnych "Ruskich", którzy bez żadnego powodu wszczęli szarpaninę w lokalu. Wychodząc tuż przed północą, mieli obrażać Polaków. "Grupa Polska" wyszła za nimi, żeby "rozwiązać problem", czyli porozmawiać. Jednak agresywny "Rusek", który doskonale potrafił się bić, wdał się z nimi w szarpaninę i bójkę. W tej bójce Beka B. "bawił się" z przeciwnikami, bo Polacy nie potrafili go uderzyć, złapać ani przewrócić. Oskarżenie podkreśla, że Beka B. uprawia sport - judo i jest silnie zbudowany. Nie wiadomo, czy odbywał w Gruzji służbę wojskową. Na koniec Beka B. zaatakował nożem, zabijając jednego i ciężko raniąc drugiego Polaka, a następnie uciekł z miejsca przestępstwa. Zabójczy cios trafił prosto w serce. Na sali podkreślono, że Beka B. miał na uczelni zajęcia z anatomii, jest fizjoterapeutą.
Osoby udzielające pomocy jako pierwsze usłyszały, że poszkodowanych zaatakował nożem jakiś "Rusek".
Zakrwawiona koszula
Jeden ze świadków, kolega poszkodowanych, przyniósł do Sądu dodatkowy dowód rzeczowy: rozdartą i zakrwawioną koszulę, którą miał na sobie feralnej nocy. Zeznał, że gdy wszedł do górnej części lokalu, Beka B. i jego kolega zaatakowali ich bez powodu. Byli szarpani i bici.
Wtedy też rozerwana została wspomniana koszula. Krew to skutek późniejszych zdarzeń i udzielania pomocy poszkodowanym. Jak stwierdził świadek, koszula leżała przez 9 miesięcy w szafie. Sąd po wstępnym zapoznaniu się dołączył ją jako dowód rzeczowy w sprawie. - Nie jest mi już potrzebna - stwierdził kolega poszkodowanych.
"Kłamiesz!"
Sprzeczne wersje przedstawiane przez uczestników zdarzenia wywoływały nerwową atmosferę na sali rozpraw. W pewnym momencie żona oskarżonego Gruzina zaczęła coraz głośniej mówić, że świadek kłamie. Słysząc to zeznający mężczyzna odwrócił się do niej i również zarzucił jej kłamstwa. Sędzia Jarosław Krysa zagroził wyproszeniem kobiety z sali, by zaprowadzić spokój. Żona Gruzina przeprosiła, dalsze postępowanie przebiegało bez przeszkód.
Zeznania DJ-a: "Jak mogliście wpuścić Ruskich do lokalu?"
Mąż właścicielki lokalu w Bukowinie Tatrzańskiej tej nocy prowadził imprezę w charakterze DJ-a. - Po pewnym czasie podleciał do mnie jeden z młodych ludzi z "Grupy Polskiej" i krzyczał do mnie, że "Ruscy go biją". Był wyraźnie poruszony, miał rozdartą koszulę. Mówił, że "nie może tak być, że Ruscy biją Polaków" - zeznał mężczyzna.
Świadek twierdził, że starał się uspokoić sytuację, a w rozmowie ustalił, że nie doszło do pobicia, tylko do szarpaniny. Mężczyzna stwierdził, że Polacy byli pijani i wdawali się z nim w niepotrzebną dyskusję, a on ich uspokajał. - Byli dość mocno pijani - podkreślił dopytywany przez Sąd. - Wtedy był ten konflikt rosyjsko-ukraiński i oni byli bardzo zbulwersowani, że Rosjanin bawi się w lokalu - dodał.
Świadek stwierdził, że pomimo nerwowej atmosfery Polacy się uspokoili i też zaczęli się bawić. - Wszystko było pięknie do czasu przed północą. Obcokrajowcy postanowili opuścić lokal. Zeszli do baru uregulować rachunek. Wtedy zaczęła się nerwowa sytuacja ze strony "Grupy Polskiej" - zeznał mężczyzna. - Obcokrajowcy zeszli spokojnie, nie prowokowali - dodał dopytany przez Sąd. - Mężczyźni z "Grupy Polskiej" wstali od stołu, jeden z nich złapał za kufel w taki charakterystyczny sposób, jakby chciał nim uderzyć - stwierdził świadek. Dodał, że starał się uspokoić sytuację, ale było ciężko. Także dziewczyny z "Grupy Polskiej" nie były w stanie uspokoić mężczyzn. Przy wyjściu DJ już nie widział i nie słyszał wszystkiego co się działo, bo wyjście prowadzi przez wąski korytarz. Nie potrafił powiedzieć, jaki charakter miała wymiana zdań ani co kto mówił. Wezwał jednak patrol interwencyjny ochrony, obawiając się, że może dojść do bójki. Jednak potwierdził, że obcokrajowcy chcieli jak najszybciej opuścić lokal, a za nimi wyszła "Grupa Polska". Później stwierdził jeszcze, że po jakimś czasie do lokalu wbiegła po kurtki dziewczyna z "Grupy Polskiej". Miała krzyczeć do DJ: "Jak mogliście wpuścić Ruskich do lokalu?" - Krzyczała też, że jej chłopak został pocięty nożem - powiedział DJ.
"Fajerwerki wystrzeliły podczas reanimacji"
Podczas drugiej rozprawy zeznawały też osoby postronne, które jako pierwsze udzieliły pomocy poszkodowanemu, w tym student Wyższej Szkoły Pożarniczej. Szli oglądać fajerwerki. Powiedzieli, że już z pewnej odległości widzieli jakąś szarpaninę, nie potrafią jednak podać żadnych szczegółów, nawet liczby uczestników bójki. Następnie jedna osoba upadła, a oni szybko podeszli udzielić pomocy. Początkowo nie zauważyli rany, później tamowali krwotok. Po ustaniu akcji serca prowadzili reanimację. Była północ, bo jak stwierdzili: - W czasie, gdy prowadziliśmy reanimację, wystrzeliły fajerwerki. Od innych osób usłyszeli między innymi, że "jakiś Rusek to zrobił i uciekł".
pd