Uroda „krośnieńskich” obrazów i ich osobliwość zasadza się niekiedy na jakiejś szczególnej multiplikacji urbanistycznych detali, na nakładaniu się na siebie, ale w pełni czytelnych, warstw obrazów poszczególnych obiektów. Naturalne, że dawnych, że tych, które niosą w sobie minione chwile i wieki i przetrwały nieraz wyłącznie dlatego tylko, że są piękne. Owa malarska osobliwość to wyjątkowy dynamizm wobec normalnego jakby - w okolicznościach utrwalania stabilnej architektury – constans. To szczególny ruch, wirowanie; wiele z detali tych obrazów wprost wylatuje ponad; już, już zaczynają krążyć, już zdaje się, że jak u Chagalla, dwa ciała z cegieł i kamienia połączą się z bukietem wieży w zenicie – tak, to Chagallowe małżeństwo nad Witebskiem, choć tu nad krośnieńskim rynkiem kościoły i kamieniczki.
Ale jest i wyjątkowa para nad wyjątkową kamienicą, z kępą kwiecistą poniżej. Blondyna pszenicznowłosa w błękitach sukni spływającej daleko poniżej stóp i on – słodki strach na wróble w kapeluszu, pelerynie – ale to nie strach; to jakiś On zawstydzony, odwraca głowę od podobłocznej piękności, której pragnie, to wiemy – to widać, bo tak nam podpowiada dyskretnym pędzlem Anna Munia. Ona wie, jak pokazać uczucia, emocje, pragnienia; nawet intencje, marzenia swych bohaterów.
W obrębie rynku Anna Munia tworzy pewien teatr. Nie, to nie teatralne szkice scenograficzne do spektaklu o krośnieńskiej starówce, to teatr sam w sobie. Gdzieś po łukiem podcienia pojawia się stolik, przy którym się gwarzy czy po krośnieńsku plotkuje; to znów dziewczę skupione maluje (bo plenery uczniów z krośnieńskiego „Plastyka” mają tu piękną corocznie „artystyczną bazę”) – a może owo dziewczę, siedząc na kamiennym stopniu, splata warkocze? Na drutach tka szalik dla kogoś, kto kiedyś tu się pojawi… A ona jak odbita w monstrualnych okularach, w jednym szkle się odbija, w drugim okularze drży na wietrze pierzeja od wschodu, z kaplicą Oświęcimów – tak, to dwa oka podcieni, stąd krok na Blich i ku brzegom Wisłoka, który tam płynął jeszcze przed wiekiem, opływał krośnieńskie mury, a kobiety na brzegu blichowały swe płótna.
Romantyczne te sceny. Lecz to bardziej romantyzm na granicy malarstwa oświecenia, słodkiego rokoka z Watteau na czele (termin ten nie był z początku przychylny artystom tego kręgu), mniej z grozy mroczności romantycznej słynnego Niemca Friedricha. To jednak polski romantyzm, nasza „naszość”.
Starówka. Inny obraz to przestrzeń na skwerze na wprost franciszkańskiej bramy, konie w rozluźnionym zaprzęgu – bo tak było? Tak było! Rozklekotany przy nich wóz na kołach z przyrdzewiałą rafą, buksami w błocie po osie. Aż przypływa nuta: „tylko koni żal…”. I znów zwierzęta – kocury, czarny i biały, wpatrzone w podcienia; tylko zarys lambrekinu czy portiery uwitej jakby z pukla olbrzymiej peruki podkreśla, że owi dwaj indywidualiści (przyjmijmy, że kocury) siedzą na parapecie.
Znów widok z okna, którego niekiedy na obrazie w ogóle nie ma, lecz wazon goszczący w sobie żywą kiść kwiatów wskazuje, że on właśnie zakrywa część krośnieńskiej architektury dawnej… Ot, historia, historyjki, legendy.
A jakie otrzymujemy przy tym atrybuty współczesności? Rozklekotany rower, na którym dama z rynku sunie w ulicę Słowackiego, gdzie poniżej stała synagoga do wojny; i zamglona syrenka, może warszawa; soczyste bukiety; i balony kwitnące nad miastem. A! Chłopcy w dżinsach i znak zakazu postoju jeszcze…
https://www.krosnocity.pl/index.php/kultura/item/6096-miasto-zobrazowane-wystawa.html#sigFreeId065b98b7dd
Więcej na temat wystawy na stronie www.muzeumrzemiosla.pl/podcieniami
Jan Tulik, MRZwK
Frag. "W jaskółczym ukryte locie"