Dawniej i dziś
Ani Chopin, ani Mickiewicz nie uczyli się w szkole. Nic nie wiemy o tym, żeby bardzo z tego powodu cierpieli. Na pewno nie ucierpiała na tym ich edukacja. Do XIX wieku kształcenie dzieci w domu stanowiło normę w tzw. wyższych sferach w środowisku polskim. W społeczności żydowskiej bowiem edukacja jako proces dialogiczny zawsze miała kontekst społeczny i charakter systemowy. Zanurzona była też w religii.
Powszechna edukacja w szkołach natomiast była odpowiedzią na koniec historii pańszczyzny i wykluczenia większej części społeczeństwa z dostępu do wiedzy. Wyrównywała szanse, dając dzieciom możliwość uzyskania wykształcenia i zmiany swojej sytuacji życiowej. Choć ufundowana na pozytywnych wartościach, faktycznie ukształtowana została na wzór pruskich koszar z jednoznaczną hierarchią, dyscypliną i unifikacją uczniów. Czasy się zmieniły, zmieniły się potrzeby edukacyjne i wychowawcze. W wolnym, równościowym świecie, potrzebne są inne umiejętności: umiejętność współpracy i budowania zdrowych relacji, poszukiwania wiedzy, korzystania z technologii, czy świadomość własnego potencjału. Trudno powiedzieć, w jakiej przyszłości przyjdzie żyć dzisiejszym uczniom. Masa wiedzy wtłaczanej do głów może się nie przydać, za to umiejętności, szczególnie te społeczne, to bezcenne narzędzia do radzenia sobie z problemami, pytaniami, poszukiwaniami.
- Z edukacji domowej wyniosłem wiele ważnych rzeczy - mówi Paweł, obecnie student polonistyki na UW - przede wszystkim niezależność myślenia. System nie uczy myślenia i zadawania pytań - dodaje. - Z pozytywów wymienia także wcześniejsze rozpoznanie zainteresowań i możliwość ich rozwijania, co potem przydaje się na studiach. - Standaryzowanie edukacji jest koszmarem - dodaje.
Edukacja powszechna też wcale nie jest równościowa, jak twierdzi, bo nie każdy ma możliwość wyboru lepszej szkoły, szczególnie jeśli mieszka w małej miejscowości. A w szkole ocenianie od razu segreguje uczniów na lepszych i gorszych. Edukacja domowa, to uczenie się wolne od ocen i porównywania.
Zasady
Rodzice, lub osoby prowadzące edukację, powinni mieć ukończone studia i zapewnić dziecku warunki do nauki. Uczeń czy uczennica zapisani są też do szkoły, która zorganizuje egzaminy końcowe. Dobrze, jeśli jest to szkoła, która rozumie edukację domową, a nie tylko chce czerpać z niej korzyści pobierając subwencję na faktycznie nieobecnych uczniów. Wspierające ED szkoły podtrzymują kontakt z uczniami, organizują im zajęcia, warsztaty, a egzaminu nie traktują jako okazji do udowadniania, że lepiej było zostać w szkole, ale ciekawe są tego, jak rozwija się samodzielnie pracujący młody człowiek, co go pasjonuje, jaki wysiłek podjął, by pokonać trudności. Egzamin to też rozmowa, w której można uzupełnić wiedzę, pokierować, wskazać na ciekawe źródła. Do niedawna, by podjąć edukację domową, obowiązkowo trzeba było mieć zaświadczenie z poradni pedagogicznej. Obecnie, w czasie pandemii, zrezygnowano z tej formalności.
Jak to robić?
Edukacja domowa to bardzo indywidualna droga. Zgodna z potrzebami dziecka, wartościami rodziny. Niektórzy są unschoolerami, zostawiają dziecku pełną wolność wyboru tego co, jak i kiedy chce robić. Dorosły pełni jedynie rolę uważnego towarzysza. Wspiera, podążając krok za dzieckiem i pomaga rozwijać to, co znajdzie się w orbicie dziedzięcych zainteresowań. Większość rodziców, szczególnie dzieci starszych, tworzy pewne ramy dla edukacyjnych działań, ustala z dziećmi zasady , czy godziny pracy, aktywnie pomaga zdobywać wiedzę i umiejętności. Niektórzy rodzice organizują edukację domową wraz z innymi, spotykają się na wspólnych zajęciach, warsztatach, tworzą dzieciom środowisko także w trosce o socjalizację i społeczny aspekt edukacji. Zwykle weselej jest spędzać czas razem, tworząc wspólne projekty, chodząc na wycieczki, mogąc dzielić się zadaniami ucząc się współpracy z osobami spoza własnej rodziny. Tak właśnie powstają wolne szkoły - edukacyjne społeczności.
- W takiej edukacyjnej wspólnocie każdy głos i człowiek jest widziany, słyszany i ważny - mówi Patrycja Kita, która przez kilka lat organizowała Wolną Szkołę „Blisko” w Rzeszowie.
- Mało mamy chyba obecnie okazji do takich głęboko demokratycznych spotkań - dodaje. Tego typu szkoła staje się więc także kuźnią młodych obywateli - odważnych w wyrażaniu swojego zdania, asertywnych i aktywnych.
Zagrożenia
Edukacja domowa, obok wielu plusów, a nawet ułatwień dla rodzica, niesie ze sobą także wyzwania. - Prowadzenie Wolnej Szkoły „Blisko”, czyli wspólnoty dzieci i rodziców w ED, było bardzo wymagającym zajęciem - przyznaje Patrycja Kita.
Edukacja domowa to cały wachlarz możliwości. Nie jest jednak tak, że sprawę nauki można zostawić jedynie dzieciom. Szczególnie te młodsze potrzebują towarzyszenia, wsparcia, pomocy w pozyskiwaniu wiarygodnych źródeł wiedzy, także w stawianiu pytań i poszukiwaniu na nie odpowiedzi niezbędna jest druga osoba. Rola dorosłego w edukacji domowej to nie wykładanie wiedzy, ale coś, co można by nazwać mentoringiem, czy tutoringiem - wspieranie, towarzyszenie i pomoc także w samoocenie, w podejmowaniu odpowiedzialności za naukę na miarę możliwości.
Nie ma idealnych ani uniwersalnych rozwiązań. Na pewno edukacja domowa nie może być drogą do odizolowania dzieci od rówieśników, od realnego świata, w którym nie wszyscy się ze sobą zgadzają i podzielają te same wartości. Dlatego ważne jest, żeby uczące się w domu dzieci mogły rozwijać przyjaźnie, spotykały znajomych w czasie wolnym i podczas zajęć dodatkowych, poznawały różnych ludzi, stykały się z różnymi sytuacjami adekwatnie do wieku. Przewrotnie powiedzieć też można, że zagrożeniem edukacji domowej jest fakt, że uczenie się zajmie dzieciom zwykle połowę mniej czasu, podczas gdy w szkole panuje nieustanna czasowa presja i poczucie niedoczasu. Dłuższe wakacje, popołudnia na życie towarzyskie, rozwijające zajęcia i twórczą nudę to oczywiście wielki walor tej edukacyjnej ścieżki.
ED do zadań specjalnych
Edukacja domowa to także znakomite rozwiązanie dla dzieci ze specjalnymi potrzebami. Wiele zdolnych osób wpomina szkołę jako koszmar: hałas, dzwonek, który budzi lęk w nadwrażliwych osobach, nieustanne porównywanie i etykietowanie, nienaturalne tempo pracy - system nie daje sobie rady z odmiennością. A przecież różnorodność to walor wzbogacający nas jako wspólnotę o inne perspektywy, wrażliwości, sposoby postrzegania świata.
- Byłem w szkole i jakoś żyję - mówią niektórzy. - Co nas nie zabije, to nas wzmocni - twierdzą inni. Być może, tylko czy nie szkoda energii na przetrwanie w szkolnej dźungli? Czy nie lepiej byłoby wykorzystać ją do eksplorowania świata, całościowego rozwoju i budowania zdrowych relacji z rówieśnikami? Świat się zmienia, rzeczywistość, w której dorastaliśmy my, dorośli, jest już przestarzała jak nie aktualizujący się system operacyjny. Nie mamy dostępu do przyszłości, w szybko zmieniającym się świecie musimy tworzyć elastyczne narzędzia naszym dzieciom do poradzenia sobie w życiu, ale też do budowania świata lepszego, bardziej empatycznego i zdrowszego.
Joanna Sarnecka